Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
2069
BLOG

CIESZĘ SIĘ, ŻE MNIE PALICIE

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 25

Po kilku tygodniach tamte słowa brzmią jaskrawo. Być może nawet ostro, ale wówczas miały swoją wagę i je wypowiedziałem. Ani jedno słowo nie było wyrachowane, ani jednego się nie wstydzę – z Mariuszem Bulskim, aktorem, rozmówcą w filmie dokumentalnym „Solidarni2010”, rozmawia Rafał Kotomski

 

Dlaczego pan poszedł na Krakowskie Przedmieście zaraz po smoleńskiej tragedii?

Poczułem jakiś obywatelski obowiązek. Obudziłem się w sobotę rano, otworzyłem internet, zobaczyłem pierwsze informacje, czarno-białe zdjęcie prezydenta. Od razu pomyślałem, że to jakaś prowokacja, zabawa taka, jaka zdarzyła się niedawno w Gruzji. Tam symulowano atak Rosji na Gruzję, miał zginąć prezydent Saakaszwili…

W tamtej prowokacji zginąć miał też rzekomo prezydent Kaczyński.

Właśnie. To się zdarzyło może miesiąc, dwa wcześniej. W sobotę 10 kwietnia moją pierwszą myślą było, że taką rosyjską prowokację mamy teraz w Polsce. Pomyślałem jeszcze, że za takie żarty to chyba ktoś z tego portalu powinien zostać zamknięty.

Niestety, to nie była prowokacja, ale ponura rzeczywistość… Ale wróćmy do tego, co pan czuł i co zaprowadziło pana pod Pałac Prezydencki. Po emisji filmu „Solidarni 2010” obywatel Bulski dowiedział się, że jest tylko aktorem i nie ma prawa do obywatelskich uczuć.

W myśl takich poglądów aktor nie ma prawa zabierać głosu. Powinien fikać nóżką w „Tańcu z gwiazdami”. Ewentualnie w Moskwie odczytywać apele do przyjaciół Moskali. To wielkie i małe zadania aktorskie, a tych pośrednich zadań nie ma. Krótko mówiąc, w aktorze nie ma człowieka. Bo aktor nie ma potrzeba wyrażania swoich uczuć, w dodatku powinien wziąć za to pieniądze. Nie mówiąc już o patriotyzmie… Gdy czytam wypowiedzi różnych dziennikarzy na swój temat, dochodzę do wniosku, że jestem dla nich taką ludzką hybrydą. Zabrano mi pewne prawa. Pan je ma, na przykład, a mnie nie wolno pójść i szczerze wypowiedzieć się, załkać nad losem Rzeczypospolitej.

Mnie takie traktowanie człowieka nie mieści się w głowie. Może w pańskim środowisku to normalne? Jak to możliwe?

Generalnie trzeba zapytać siebie: czy mam prawo do tych wszystkich uczuć, zachowań? I odpowiadam sobie, że mam takie prawo. A tak zwane autorytety niech sobie mówią, co chcą. Widocznie jest teraz taka potrzeba. Poczekajmy kilka lat i zobaczymy, jak historia i ludzie ocenią film „Solidarni 2010”. Czas szybko płynie, a za pięć lat obyśmy oglądali już go w innych realiach historycznych.

Pańskie wypowiedzi w tym dokumencie były bardzo spontaniczne. Atakujący twórców i pana osobiście uznali, że był pan niemal narratorem filmu.

Moje wypowiedzi były przede wszystkim szczere. Mówiłem to wszystko po pewnym myślowym procesie. To był drugi dzień, druga noc po tragedii. W niedzielę 11 kwietnia wylądował samolot z ciałem Pana Prezydenta i trumna przyjechała do Pałacu. Wtedy do nas dotarło, że to prawda. W sobotę jeszcze nie wszyscy w to chyba wierzyliśmy. Ja miałem poustawiane na niedzielę jakieś spotkania, obiad, po południu tenis… Przez chwilę chciałem pojechać grać, ale włączyłem radio, gdzie trwała relacja z przylotu trumny z Prezydentem. Nie zastanawiając się ani chwili, pojechałem na Okęcie, które było niedaleko. Nawet nie pomyślałem, że mam jakieś wcześniejsze plany. Wszystko się skończyło, upadło, było nieistotne. A potem nocą poszedłem pod Pałac Prezydencki. Chciałem uniknąć rozmów, pytań. Myślę, że dla wielu ludzi, którzy tam się znaleźli, to była bardzo osobista, intymna chwila. Żałoba… Widać było, że nie wszyscy ludzie tam, na Krakowskim Przedmieściu, chcieli rozmawiać z dziennikarzami, wypowiadać się do kamer.

Pan też nie chciał?

Zdarzają się takie chwile, kiedy słowa nie są do końca ubrane w formę.

A rana zbyt świeża.

Wszystko w środku kipi. Myśl nie goni uczucia, a uczucie nie nadąża za myślą. Stałem trzy godziny w kolejce do księgi kondolencyjnej pod Pałacem i myślałem, co mam temu człowiekowi napisać… Był moim prezydentem, wiedziałem, że jest i jakoś czuwa nad Polską. Jednocześnie nie śledziłem dokładnie politycznych dokonań Lecha Kaczyńskiego. Wiedziałem, że dorabiają mu gębę. I wiedziałem też, że jest profesorem, intelektualistą i patrzy z góry na tych wszystkich obrażających go magistrów, doktorów, czasem nie bardzo dokształconych ludzi. Wiedziałem, że go to boli. Bo oni nie byli w stanie przyjąć bagażu wiedzy, który on próbował im przekazać. A robił to od czasów komuny, kiedy już aktywnie walczył o Polskę.

Przekaz Lecha Kaczyńskiego był obśmiewany, a w zamian najchętniej obrzucono go błotem.

Bo to takie łatwe, takie proste. Żeby dyskutować na poziomie, który Kaczyński proponował, trzeba coś jednak prezentować, niestety…

Jak to się stało, że pan się jednak otworzył i postanowił powiedzieć do kamery to, co boli, niepokoi?

Te kilka godzin w kolejce do księgi kondolencyjnej to był mój osobisty rachunek sumienia. Co mam jako Mariusz Bulski, jako – powiedzmy to głośno – aktor, powiedzieć człowiekowi, który niedaleko leży w trumnie? Kilka godzin monologu wewnętrznego i zastanawiania się, co będzie dobre, co odda właściwie moje uczucia.

Powie pan, jaki był ten wpis do księgi?

– Kilka słów. Napisałem „Ojcze, Panie Prezydencie, dziękuję Ci za świadectwo prawdy i za to, że uświadomiłeś mi, w jakim kierunku warto zmierzać, po co warto w Polsce żyć. Uświadomiłeś, że służba Ojczyźnie jest tym, do czego zmierzamy”. On tego wyróżnienia dostąpił. Ja być może teraz mogę w jakiś sposób służyć Polsce.

Potem była kamera i wypowiedzi, które zarejestrowała Ewa Stankiewicz?

Wyszedłem, mając w głowie tych kilka godzin zastanawiania się i stanąłem jeszcze przez chwilę przy bramkach przed Pałacem. Nagle pojawił się mikrofon i kamera. Zapytali: co tu robisz? Co cię tu przyniosło? To była głęboka noc, pustki, ledwie kilka osób w pobliżu. Czułem bunt, złość, nie umiałem się pogodzić. I wszystko się ze mnie wylało. W taki, a nie inny sposób. Biorę pełną odpowiedzialność za te słowa. Powiedziałem wszystko szczerze, z serca, które być może jeszcze nie nadążało za rozumem. Możliwe, że teraz, gdy sobie wszystko po kilku tygodniach spokojnie analizujemy, tamte słowa brzmią jaskrawo. Być może nawet ostro, ale wówczas miały one swoją wagę i je wypowiedziałem. I ani jedno słowo nie było wyrachowane, ani jednego się nie wstydzę.

Długo pan wtedy mówił?

Monolog, który trwał długo, może nawet pół godziny, w reportażu został skrócony. Wymaga tego czas i wielość wypowiadających się osób. Jak można zauważyć, wypowiadały się dziesiątki osób. Wbrew mediom, nie byłem jedyny i to przecież nie ja jestem głównym bohaterem tego dokumentu. Mówiąc, patrzyłem na panią Ewę Stankiewicz, a jej łzy leciały ciurkiem. Była między nami jakaś mistyczna jedność, więź. Mówiłem tak jakoś bokiem do kamery i usłyszałem nawet opinie, że to świadczy o tym, że kłamałem, nie mówiłem szczerze. Tymczasem było we mnie tyle emocji, że wolałem mówić do człowieka, który był obok. Mam na myśli panią Ewę. O swoich uczuciach chciałem mówić do niej, a nie do kamery.

Po tym, co pan wtedy powiedział, nie ma raczej szans, by zostać pieszczochem salonu. Nie obawia się pan środowiskowego ostracyzmu, wykluczenia?

Od tygodnia zostałem postawiony w pewnym kontekście tego wydarzenia. Zrobiono mnie wręcz jednym z głównych bohaterów, podczas gdy jestem tylko jednym z wielu ludzi zatroskanych Polską po tragedii smoleńskiej, jednym z wielu rozmówców w filmie „Solidarni 2010”. Przecież do Pałacu Prezydenckiego przyszło w czasie tamtych dni 180 tys. osób. A w filmie wypowiadało się kilkadziesiąt. To mały wycinek tej prawdy, tej Polski, która przyjechała zamanifestować, zjednoczyć się, solidaryzować. Być może ludzie przyjechali w lęku o przyszłość i poczuli instynkt stadny, chcieli po prostu być razem. Też tam byłem codziennie, a potem stałem 17 godzin w kolejce do trumien Pani Marii i Pana Prezydenta. Rozmawiałem z ludźmi i naprawdę nie byłem sam z takimi wątpliwościami, z tym, co się nazywa „teoriami spiskowymi”. Ludzie tak po prostu czują.

A co z tym haniebnym, oburzającym wykluczeniem? Zaczęło już działać?

Nie zwracam uwagi na paszkwile. Przestałem czytać internetowe blogi czy fora. W swoim środowisku jeszcze z żadnym wyraźnym wykluczeniem się nie spotkałem. Są raczej inne zachowania i postawy. Rozmawiam spontanicznie ze znajomymi, którzy traktują mnie z lekkim dystansem. Sądzę, że nie chcą wyrazić do końca tego, co myślą i czują. Czasem wyczuwam, że patrzą na mnie przez pryzmat wypowiedzi, a raczej pewnego opisu, który towarzyszy mi w ostatnim czasie. Polacy mają talent przeczekania wielu rzeczy. To jedno z kardynalnych zaniedbań, które zdarzyło nam się podczas prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Takie myślenie „przeczekamy i zobaczymy, co będzie. Nie zabierajmy lepiej głosu”. Moi koledzy ze środowiska aktorskiego mówią: „mam rodzinę, dzieci, kredyty, po co mam się mieszać”? Dzwoni do mnie krewny, który prowadzi biznes gdzieś w Polsce, i mówi: „człowieku, co ty wyprawiasz? Prowadzimy interesy z Rosją i czekamy, czy Natasza przyjedzie po towar, czy nie przyjedzie”. Chyba boją się tych „stosunków zimnowojennych” według określenia pana premiera, które mogą zaburzyć ich biznes, spłatę rat, cały światek, który sobie wypracowali.

Tadeusz Różewicz za Gomułki nazwał to „naszą małą stabilizacją”.

Tak, bo już zasnęliśmy, okopaliśmy się. Nie chcę oceniać, ale mamy coś takiego, że jak coś już się nam zdarzyło, to myślimy, że tak zostanie do końca, na zawsze. A możliwe, że wolność została nam dana tylko na 20 lat.

Może na tyle, na ile nam pozwoli Rosja… Nie boi się pan o swoje role, o karierę sceniczną, filmową?

Czuję się dzisiaj trochę artystycznym trupem. Tym bardziej że bardzo prominentne osoby ze sceny artystycznej wypowiedziały się o mnie w taki, a nie inny sposób. Naczelny ambasador artystyczny w Rosji, pan Daniel Olbrychski, podobno powiedział, że zna mnie osobiście i wie, że jestem bardzo kiepskim aktorem. A film dokumentalny, w którym wystąpiłem, był na pewno zmanipulowany, opłacony i w ogóle ohydny.

Znacie się z Olbrychskim, tak przy okazji?

Nie, nigdy się nie poznaliśmy! Nie miałem przyjemności spotkać tego pana. Wierzę, że po nim i po panu Wajdzie zostaną ich dobre dzieła, a nie ich słowa, które znikną w natłoku innych słów. Tak samo będzie z filmem „Solidarni 2010”.

Po atakach i różnych pomówieniach nie chciał pan rozmawiać z dziennikarzami, nie chciał pan się bronić. Wydał pan tylko oświadczenie. Nie warto było walczyć bardziej o siebie, o prawdę o sobie?

Nazajutrz po emisji filmu „Solidarni 2010” telefon się rozdzwonił, dziennikarze próbowali różnymi drogami do mnie dotrzeć. Niestety, telefon z „Dziennika. Gazety Prawnej”, który był – co podkreślam – zastrzeżony, omyłkowo odebrałem. Zapytałem dziennikarza, kto przekazał mój numer, i dowiedziałem się, że TVP Kultura. Nie chciał powiedzieć, kto konkretnie, twierdząc, że „numer gdzieś krążył”. W tym momencie już chciałem zakończyć rozmowę, ale dziennikarz jeszcze zdążył  zapytać, czy ja to ja oraz czy otrzymałem gażę za występ. Na drugie pytanie odmówiłem komentarza. Nie miałem przecież żadnej pewności, kto dzwoni.

Istnieją chyba jakieś dziennikarskie standardy i prawo również, prawda? Rozmówca ma przecież prawo do autoryzacji artykułu oraz odmowy udzielenia komentarza.

Na podstawie tych trzech zdań, które dziennikarz zamienił  ze mną, stworzono świat niedomówień, insynuacji i przekłamań. Ten świat żyje swoim życiem po dzień dzisiejszy, niestety nie on jeden. A wystarczyło zachować poziom i standardy dziennikarskie zamiast tabloidowych.

Co pana ukształtowało jako Polaka, jako człowieka, dla którego patriotyzm, wspólnota, ojczyzna to nie są puste słowa? Tradycja rodzinna, doświadczenie życiowe, lektury?

Myślę, że atmosfera rodzinna. Nie chcę niczego mitologizować, ale wychowałem się w patriotycznej rodzinie. Mój dziadek został niesłusznie oskarżony, uwięziony, a kiedy wyszedł, zmarł po pół roku na rękach rodziny. Mój ojciec miał wtedy 9 lat. Potem swoim dzieciom ukształtował mocny kręgosłup, za co dzisiaj powinienem mu podziękować. Bo nie wstydzę się i nie boję mówić tego, co myślę.

Da pan sobie radę z etykietą, którą salon za wszelką cenę będzie panu teraz przyklejał?

Na fali mojej chwilowej pseudopopularności dostałem jakieś propozycje reklamy. Odpowiedziałem swojej agencji aktorskiej, że w tym momencie i w takiej sytuacji za mało mam w sobie wyrachowania, by ciągnąć profity z tego, co się wydarzyło. Odmówiłem więc i pewnie ludzie z mojej agencji byli tym mocno zdziwieni. To była propozycja za jakieś dobre pieniądze, ale mam wewnętrzne przekonanie, że zrobiłem dobrze. Przecież mój wizerunek został napompowany sztucznie. Nie stałem się z dnia na dzień wielkim, znanym aktorem. Jestem młodym człowiekiem i mam wciąż czas, by do swojego aktorstwa dojrzeć, rozwijać się, podróżować, kształtować. Wierzę, że moje aktorstwo kiedyś wybuchnie. Ale na pewno nie teraz i nie w taki sposób.

Wiem, że nie jest pan typem aktora serialowego. Takiego celebryty na pięć minut, w pogoni za szybką karierą.

Interesują mnie rzeczy, które nie mieszczą się w tzw. głównym nurcie. Współpracuję z artystami, którzy są bardzo ambitni, ale nierozpoznawani na ulicy. Zajmują mnie wydarzenia społeczne, w których mogę uczestniczyć jako człowiek, a nie jako aktor. Przyznam, że bardzo mi zaimponował pan Artur Barciś, świetny aktor, który zrezygnował z występów w „Tańcu z gwiazdami”. Darzę go za to wielkim szacunkiem, bo takie gesty i decyzje świadczą o jego kręgosłupie i klasie człowieka.

A reżyser Lech Majewski? Tak jak pan nie bał się mówić szczerze i bez wyrachowania o tym, co czuł przez Pałacem Prezydenckim.

Podziwiam go. Takich ludzi nie jest dzisiaj w tym środowisku zbyt wielu. Cieszę się, że film „Solidarni 2010” ma na tyle ogromną siłę, że ludzie, którzy zobaczyli w nim pewne zagrożenie, są dzisiaj tak przerażeni. I postanowili spalić mnie w czasie medialnych igrzysk. Mogę im tylko za to podziękować. Cieszę się, że mnie palicie, bo w ten sposób sprawiacie, że przekaz tego filmu jest jeszcze mocniejszy. 

 

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka