Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
4369
BLOG

SMOLEŃSK FICTION

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 28

W grudniu 2010 r. ukazały się na polskim rynku aż trzy książki poświęcone katastrofie smoleńskiej: „Ostatni lot”, „Ostatni lot. Spojrzenie z Rosji” i „Kto naprawdę ich zabił?”. Ich lektura rozczarowuje: wszystkie trzy prezentują wersje zdarzeń lansowane od ośmiu miesięcy przez Rosjan i mainstreamowe media.

Książki te łączy jeszcze jedno: masa przeinaczeń i niedomówień a w niektórych także błędów. Najgorzej pod tym względem prezentuje się „Ostatni lot” autorstwa Jana Osieckiego, Tomasza Białoszewskiego i Roberta Latkowskiego.

Czerwonymi śladami gen. Anodiny

Wydany przez Prószyński i S-ka „Ostatni lot” nosi podtytuł „Przyczyny katastrofy smoleńskiej. Śledztwo dziennikarskie”. Warto rozpocząć więc od tego, że jednym ze współautorów tego „dziennikarskiego śledztwa” jest Robert Latkowski – w latach 1986–1999 dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. W październiku 1995 r. „Gazeta Wyborcza” pisała: „Najwyższa Izba Kontroli zarzuca dowództwu pułku lotnictwa obsługującego prezydenta i premiera przekroczenie budżetu, wskazuje przypadki niegospodarności i bałagan. NIK zaleca ministrowi obrony wyciągnięcie wniosków personalnych wobec dowództwa 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego. Zdaniem kontrolerów, o tym, kto z oficjeli, kiedy i jakim samolotem poleci, decydował arbitralnie dowódca pułku płk Robert Latkowski”. Co najciekawsze, inspekcja w pułku Latkowskiego rozpoczęła się, gdy prezesem NIK był śp. Lech Kaczyński. Nic dziwnego zatem, że w „Ostatnim locie” został on opisany w rozdziale pod wiele mówiącym tytułem „Naciski »dworu«”.

Przyczyną katastrofy były jednak nie tylko naciski Lecha Kaczyńskiego i jego „dworu”, lecz przede wszystkim błędy pilotów i długoletnie zaniedbania w szkoleniach – uważają autorzy „Ostatniego lotu”. Problem w tym, że próbując udowodnić swoje tezy, całkowicie się kompromitują. Oto wybrane przykłady:

1. Zdaniem autorów, Tu-154M to samolot prawie bezawaryjny, a opowieści o awaryjności tej maszyny tworzone są przez ludzi, którzy nie mają pojęcia o lotnictwie. Wynikałoby z tego, że „pojęcia o lotnictwie” nie mieli polscy piloci, którzy meldowali, że od grudnia 2009 r. (czyli powrotu z remontu w Rosji) feralny Tu-154 nr 101 miał aż jedenaście awarii, w tym kilka poważnych. Także wcześniej odnotowywano istotne usterki: w 2004 r. premier Marek Belka musiał awaryjnie lądować w Chinach z powodu defektu turborozrusznika, a w 2007 r. awaria samolotu opóźniła lot przebywającej w Japonii delegacji Lecha Kaczyńskiego o dziesięć godzin.

2. Kpt Arkadiusz Protasiuk był za miękki – twierdzi współautor książki Robert Latkowski i dodaje: „w czasie tego ostatniego lotu nawet stewardesa nim kierowała”. Z jakiego źródła Latkowski wysnuł takie rewelacje – nie wiadomo.

3. Radiolatarnie „były rozstawione trochę inaczej niż standardowo, ale wyraźnie to zaznaczono w karcie podejścia” – czytamy w książce. To nieprawda. W kartach, które na początku kwietnia 2010 r. Rosjanie przekazali Polakom, błędnie podano położenie bliższej i dalszej radiolatarni. Bogdan Suchorski, pełniący służbę w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego na stanowisku II pilota Jaka-40, zeznał w prokuraturze, że wpisał współrzędne punktów opisanych w kartach podejścia do specjalistycznego programu komputerowego. Wynik wskazał, że położenie bliższej radiolatarni było zgodne z danymi odległości zawartymi w karcie podejścia, natomiast dalsza radiolatarnia była na czwartym kilometrze zamiast na szóstym. Także według Artura Wosztyla, pilota Jaka-40, odległość między radiolatarniami była w rzeczywistości o 650 m większa, niż zapisano w karcie podejścia.

4. Według autorów, 10 kwietnia w smoleńskiej wieży lotów znajdowały się trzy osoby: płk Nikołaj Krasnokucki, ppłk Paweł Plusnin i mjr Wiktor Ryżenko. Poza tym „co jakiś czas pojawiały się tam kolejne osoby – mówi nasz informator z Rosji. Ani nam, ani jemu nie udało się jednak ustalić, kto przychodził” – piszą w książce. Informator Osieckiego, Białoszewskiego i Latkowskiego albo wyjątkowo niewiele wiedział, albo istniał tylko w wyobraźni autorów, bo dziennikarzom „Gazety Polskiej” już jakiś czas temu udało się ustalić, że w wieży przebywał m.in. mjr Łubancew.

5. „Chorąży Andrzej Michalak spojrzał na zegarek: była punktualnie piąta rano. Starszy technik pokładowy zaczął ustawiać czas na przyrządach pokładowych. W tupolewie takie dane wprowadza się ręcznie. Michalak nie zdawał sobie sprawy, że jego zegarek spieszył się mniej więcej półtorej minuty. Dlatego czarna skrzynka będzie potem pokazywała czas ustawiony przez niego, a nie realny”. To kolejny przykład Smoleńsk fiction, autorzy nie podali żadnych dowodów na prawdziwość tej historyjki.

6. „W kabinie od dłuższego czasu ich [pilotów] pracę obserwował [...] gen. Andrzej Błasik. Zapewne właśnie dlatego dowódca zdecydował się na wykonanie manewru podejścia do lądowania, a potem lądowania”. I znów hipoteza bez żadnego uzasadnienia.

7. „Protasiuk wiedział, że musi wylądować. Czekał na upragniony awans na stopień majora”. Skąd autorzy wiedzieli, o czym myślał śp. Arkadiusz Protasiuk, pozostało ich słodką tajemnicą. I kolejny fragment sugerujący, że pilot zachowywał się jak psychopata: „Kontroler [...] chciał, żeby samolot natychmiast wyrównał lot. Protasiuk się nie odezwał. Może nie słyszał komendy? [...] Pewnie był skupiony na realizacji swojego planu lądowania. Tak naprawdę nie wiadomo, czy zrozumiał, co mówił do niego kontroler. Zresztą, po co miałby przerywać lądowanie?”

8. Autorzy twierdzą, że w momencie katastrofy nastąpiło gigantyczne przeciążenie, ok. 100 g. (Wartości wyrażanej w jednostce „g” nie należy mylić z gramami – chodzi o wielokrotność przyspieszenia ziemskiego równego 1 g. Dla przykładu: przy bardzo silnym hamowaniu na kierowcę Formuły 1 oddziaływać może przeciążenie 3–5 g). Aby przeciążenie było tak duże, samolot przy prędkości 300 km/h musiałby się zatrzymać na dystansie o długości mniej więcej 3,5 do 4 m, a więc uderzyć niemalże prostopadle w betonową ścianę.

9. „Wszystkie przyczyny katastrofy można znaleźć w stenogramie z kabiny pilotów”. Pomijając fakt, że stenogramy – co wynika m.in. z zeznań Artura Wosztyla – zostały częściowo zmanipulowane, opieranie się tylko na zapisach rozmów z kabiny świadczy o ignorancji autorów. Stenogramy mają tylko funkcję pomocniczą. Jak powiedział „GP” jeden z najwybitniejszych znawców wypadków lotniczych w Polsce prof. Jerzy Maryniak: „Do miarodajnej analizy konieczne jest poznanie z rejestratorów parametrów lotu całej dynamiki lotu, prędkości i przyspieszenia. Nie da się, nie znając parametrów lotu, określić trajektorii. W przypadku katastrofy smoleńskiej nieznane są parametry lotu, pracy silnika, sterowania, temperatur, ciśnień”.

Amielin: Rosja to nie imperium zła

Cała książka Osieckiego, Białoszewskiego i Latkowskiego jest oparta na stenogramach, fikcji literackiej i rzekomych informatorach rosyjskich, którzy – gdy porównać ich wiedzę z wiedzą osób znających prokuratorskie akta sprawy – mają zaskakująco mało do powiedzenia. Autorzy wykluczają zamach lub awarię, pisząc nieprawdę o kartach podejścia, pracy i ustawieniu radiolatarni, siłach działających na samolot przy upadku, a także nie wspominając nic o niszczeniu wraku i innych dowodów przez Rosjan, manipulacjach Moskwy, powiązaniu tamtejszych śledczych ze służbami specjalnymi itd. Ponadto szczegółowa analiza stenogramów, będąca osią książki, roi się od błędów technicznych – co precyzyjnie wykazał w „Naszym Dzienniku” ppłk dr Tadeusz Augustynowicz.

Podobnymi wadami obciążona jest bliźniacza książka autorstwa Siergieja Amielina. „Bliźniacza”, bo wydana w tym samym czasie przez to samo wydawnictwo – w dodatku pod tym samym tytułem.

„Ostatni lot. Spojrzenie z Rosji” to pozornie lektura bardziej merytoryczna i wyważona. Jej autor zasłynął publikowanymi w internecie zdjęciami ze Smoleńska i wykonywanymi na ich podstawie analizami, ukazującymi rzekomą trajektorię Tu-154.

Zdaniem Amielina, opublikowane do tej pory informacje „nie dają podstaw do ustalenia przyczyn katastrofy lotniczej i zrekonstruowania przebiegu lotu do chwili minięcia bliższej radiolatarni prowadzącej”. Mimo to – rozpatrując możliwy ciąg zdarzeń – autor omawia tylko te hipotezy, które są wygodne dla Rosjan, i wychodzi z tych samych założeń co Osiecki, Białoszewski i Latkowski: Tu-154 uderzył w brzozę i stracił skrzydło, załoga poddawana była naciskom, samolot nie miał awarii itd. O pracy kontrolerów Amielin pisze np.: „Chcę tu mocno podkreślić, że działania kontrolerów nie spowodowały katastrofy!”.

W książce znajdujemy fragmenty broniące honoru putinowskiej Rosji: „Wielu Polaków postrzega Rosję jako »imperium zła«, w którym o wszystkim decyduje wszechpotężne KGB. A przecież rzeczywistość od dawna jest inna i najlepszym tego dowodem jest stosunek większości społeczeństwa rosyjskiego i najwyższego kierownictwa dzisiejszej Rosji do sprawy katyńskiej”. Autor ma też zaufanie do gen. Tatiany Anodiny: „Uważam [...], że strona techniczna sprawy zostanie zbadana bardzo rzetelnie. Do tej pory nie było podstaw, by zarzucać MAK stronniczość”. O niszczeniu wraku przez Rosjan już następnego dnia po katastrofie nie ma ani słowa.

Największe rozbawienie u polskiego czytelnika musi budzić satysfakcja autora z tego, że wyniki jego „nieoficjalnego śledztwa” pokrywają się z tym, co ustaliła gen. Anodina i jej eksperci. Jak czytamy: „Zaledwie kilka dni później pojawił się wstępny raport MAK, w którym znalazły potwierdzenie wszystkie główne tezy, jakie udało mi się postawić w toku nieoficjalnego śledztwa. Być może jest to pierwszy przypadek w historii, gdy nieoficjalne śledztwo dotyczące poważnej katastrofy dało tak dokładne rezultaty”.

Spokojnie, to tylko awaria

Książki śledcze o katastrofie smoleńskiej, jakie się dotychczas ukazały, mają jedną wspólna cechę – lansują rosyjskie tezy o winie pilotów i gen. Błasika lub awarii. Zamach to, według wszystkich autorów, nieuprawnione spekulacje. Książki te różnią się jedynie tym, że jedni autorzy uwypuklają winę pilotów i gen. Błasika, inni zaś wskazują na pierwszym miejscu awarię, dla równowagi zarzucając co nieco rosyjskim, a po trosze i naszym śledczym.

Autorzy kolejnej książki „Kto naprawdę ich zabił”, Piotr Nisztor i Krzysztof Galimski, mieli opiekuna – redaktora prowadzącego Jana Pińskiego. Publikację tę wypuściło na rynek Wydawnictwo Szachowe Penelopa, wydające miesięcznik „Panorama Szachowa”, którego redaktorem naczelnym jest doświadczony dziennikarz „Wprost” i były szef Wiadomości TVP Jan Piński. Na mieście krążą plotki, że Piński to wytrawny szachista, systematycznie ucinający partyjki szachów z Romanem Giertychem. Czy książka pod jego redakcją zaszachuje czytelnika?

Oceniając książę Piotra Nisztora i Krzysztofa Galimskiego, można rzec, że najbardziej frapujące jest nie to, co w niej napisano, lecz to, co pominięto.

Już motto wskazuje czytelnikom, co zdaniem autorów jest najbardziej prawdopodobną przyczyną katastrofy: „Wszyscy kiedyś spotkamy się na pogrzebie wysokiego państwowego urzędnika, jeśli maszyny rządowe nie zostaną wymienione”. Tak powiedział premier Leszek Miller po katastrofie 3 grudnia 2003 r. rządowego helikoptera, w której odniósł poważne obrażenia. Dalej autorzy tę myśl rozwijają. Już pierwsze zdanie I rozdziału brzmi: „My piloci nazywaliśmy ten samolot latającą trumną” (cytat jednego z pilotów). I dalej: „Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że już wiele miesięcy, a wręcz lat przed katastrofą prezydenckiej maszyny, pojawiały się bardzo poważne symptomy wskazujące, że może dojść do takiego zdarzenia. Maszyny, którymi latały najważniejsze osoby w państwie, wielokrotnie ulegały już poważnym awariom”. Ciekawe, że autorzy „Ostatniego lotu” określili samoloty Tu-154 jako bezawaryjne, a Nisztor i Galimski podkreślają ich wyjątkową awaryjność. Można rzec, ci ostatni piszą prawdę. Także Jarosław Kaczyński nieraz zwracał uwagę, że trzeba wymienić stare rosyjskie maszyny na nowoczesne, zachodnie. Rzecz w tym, że nie ma, według obecnego stanu śledztwa, żadnych podstaw, by za przyczynę lub jedną z nich uznać awarię. Być może śledczy dojdą do takich ustaleń, ale dziś to sugestia nieuprawniona. A taka konkluzja jawi się czytelnikowi jako oczywista po przeczytaniu motta i ciągu dalszego. Hipotezę o awarii autorzy opisują zresztą w książce jako pierwszą i poświęcają jej dużo więcej uwagi niż innym.

Ekspert Dukaczewski

Piotr Nisztor, dziennikarz „Rzeczpospolitej”, zasłynął ostatnimi czasy m.in. tekstem-laurką o absolwencie moskiewskiego GRU, b. szefie WSI, gen. Marku Dukaczewskim. Napisał: „Funkcjonariusze byłych wojskowych służb latami wspierali dom dziecka w Warszawie. To nieznana do tej pory twarz żołnierzy. (…) Współpraca WSI z domem dziecka rozpoczęła się w 2002 r., gdy funkcję szefa wojskowych służb objął gen. Marek Dukaczewski. (…) Żołnierze wojskowych służb wraz z dziećmi spędzali również święta Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy. Prezenty rozdawali wysocy rangą oficerowie WSI, m.in. sam gen. Dukaczewski”. W lutym tego roku Nisztor odnotował w „Rzeczpospolitej”, że powstało stowarzyszenie Sowa, które ma walczyć o przywrócenie dobrego imienia zlikwidowanym WSI. Gen. Dukaczewski wypowiada się w artykule, mówiąc, że chce przywrócić WSI właściwe miejsce w historii, co oznacza, że rozwiązanie WSI, za którym głosował cały Sejm, oprócz Bronisława Komorowskiego, było niewłaściwe.

Gen. Dukaczewski wypowiada się dla Nisztora i Galimskiego w sprawie Smoleńska na temat rzekomo fałszywej notatki Agencji Wywiadu dotyczącej autora filmu nagranego zaraz po katastrofie. Niestety, ekspert od WSI nie zabiera w książce głosu na temat, w którym jego wiedza jest znacznie większa niż notatki cywilnych służb. Chodzi o remont rządowej tutki w Samarze. Jak pisaliśmy w „GP”, w remoncie tym pośredniczyły firmy MAW Telecom i Polit Elektronik. We władzach pierwszej są byli wysocy oficerowie WSI, druga jest powiązana z rosyjskim przemysłem wojskowym. Wybierając te firmy, pominięto ofertę m.in. państwowego Bumaru. Nisztor i Galimski ograniczyli się do skrótowego opisu ustaleń „Gazety Polskiej”. Mało ambitne jak na śledczych. A przecież gen. Marek Dukaczewski posiada z całą pewnością wiele ciekawych informacji na ten temat. Czyżby autorzy nie pytali o to tak wybitnego, znanego im eksperta? Autorom nie udało się też opisać powiązań właściciela zakładu w Samarze remontującego tupolewa, Olega Deripaski, zaufanego Putina, z mafią rosyjską i opisać, dlaczego jest uznany w USA za persona non grata. Ale skoro zamach to tylko spekulacje – jak zaznaczają autorzy – po co zawracać głowę czytelnikom takimi „drobiazgami”, które nie pokrywają się z rosyjskimi tezami.

Powtórzyli zgrane tezy

Autorzy „Kto naprawdę ich zabił” nie drążyli też wątku celowego doprowadzenia do rozdzielenia wizyty w Katyniu na dwie, w tym roli ministra Tomasza Arabskiego. Nie zainteresowali się jego tajemniczymi wizytami w Moskwie, gdzie w knajpach coś ustalał z Rosjanami. Nie dociekali, co ustalał. Nie zastanawiał ich w ogóle dziwny ciąg wydarzeń i decyzji ludzi z gabinetu premiera Tuska, który zmusił Lecha Kaczyńskiego do oddzielnych obchodów rocznicy mordu katyńskiego.

Łagodnie potraktowali też szefa BOR Mariana Janickiego, przyjmując jedynie do wiadomości jego mętne tłumaczenia w mediach. Jak wynika z lektury książki, nie zwrócili się do niego z pytaniami, podobnie jak nie przepytali ministrów Sikorskiego, Klicha, premiera Tuska. To, co znaleźli w doniesieniach medialnych, przyjęli za dobrą monetę. Pominęli „luki” w stenogramie, nie drążyli, dlaczego nie mamy dotąd protokołów sekcji zwłok, dlaczego nie wyrażono zgody na ekshumacje itp.

Nie sprostowali fałszywej tezy o rzekomych naciskach gen. Błasika na pilotów, nie odrzucili tych wszystkich bzdur „pokażemy im, jak lądują debeściaki”, „jak nie wyląduję, to będę miał przechlapane” itp. Przeciwnie – szeroko się na ten temat rozpisują. To powoduje u czytelnika utrwalanie tezy o winie pilotów, która nie znajduje potwierdzenia w ustaleniach śledztwa.

Ciekawa jest wypowiedź w książce funkcjonariusza Centrum Antyterrorystycznego ABW (CAT), który mówi, że 10 kwietnia „Trzeba było wziąć pod uwagę możliwość zamachu. Napięcie opadło po kilkunastu godzinach, kiedy mogliśmy już wykluczyć, że do czegoś takiego nie doszło”. Ciekawe, na jakiej podstawie już w dniu katastrofy CAT wykluczyło zamach? Autorom zabrakło jednak wnikliwości, by o to zapytać Krzysztofa Bondaryka. Autorzy piszą też, że „zdjęć satelitarnych z dnia katastrofy najprawdopodobniej w ogóle nie ma”. Znów wypada zapytać, skąd to przypuszczenie?

Mało dociekliwi śledczy

W książce jest wiele informacji zbytecznych ze śledczego punktu widzenia, pełno natomiast mniej istotnych detali, czyli ramek o dowódcach Specpułku, historii zakupu tupolewów i in., które nic do wyjaśnienia katastrofy nie wnoszą. M.in. autorzy – nie wiadomo po co – przedstawili życiorys gen. Parulskiego, szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej.

Być może ramki i życiorysy mają być dowodem dociekliwości śledczej, uwiarygodnić autorów. Lepiej, by swą dociekliwość skierowali na drążenie sprawy ukrywania dowodów przed Polską (wrak, czarne skrzynki), niszczenia ich (cięcie wraku piłami, wybijanie szyb), uniemożliwienia przeprowadzenia uczciwego, międzynarodowego śledztwa, łamanie konwencji chicagowskiej i na rzetelną, własną, a nie przepisaną analizę dotycząca naprowadzenia samolotu na fałszywą ścieżkę. A także naciskali na polski rząd, by wyjaśnił, dlaczego oddał śledztwo Rosji, a potem nie interweniował, gdy było już jasne, że prowadzi się je w sposób karygodny.

W książce brakuje ponadto konfrontacji opinii różnych ekspertów, wypowiedzi prokuratora generalnego, szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej czy drążących pytań, jakie – mamy nadzieję – autorzy im zadali, nie otrzymując odpowiedzi.

W ostatnim zdaniu podsumowania autorzy piszą: „Bez względu na to, jaki będzie wynik śledztwa, zawsze będzie wielu, którzy nie zgodzą się z oficjalną wersją i na własna rękę będą poszukiwać rozwiązania »smoleńskiej zagadki«”.

A jeśli poszukiwania te zaowocują solidnie podbudowanymi dowodami? Tego autorzy nie biorą pod uwagę. To sugerowanie czytelnikowi, że przyczyn katastrofy nigdy nie poznamy i należy się z tym pogodzić.

W książce Nisztora i Galimskiego nie ma własnej, mocno podbudowanej ich ustaleniami, tezy. Zarazem autorzy sugerują czytelnikom, że zamach to wymysł oszołomów i mediów, knujących teorie spiskowe. Wszystkie trzy opisane książki prezentują wersje katastrofy lansowane od początku przez Rosjan i mainstreamowe media.

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

 

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka