Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
2849
BLOG

BARONOWIE SCHETYNY I DWORZANIE TUSKA

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 2

Konflikt interesów, szorstka przyjaźń czy może szczera nienawiść? Polityczne drogi dawnych przyjaciół z boiska powoli zaczynają się rozchodzić. Grając w jednej drużynie – wygrywali. Dziś Donald Tusk i Grzegorz Schetyna toczą przeciwko sobie najważniejszą batalię w politycznej karierze. Od jej wyniku zależą przyszłe losy Platformy Obywatelskiej i kształt polskiej sceny politycznej po nadchodzących wyborach parlamentarnych.

Dwa odmienne charaktery. Dwa różne sposoby uprawiania polityki. Dwa spojrzenia na obraz najnowszej historii Polski. Cel ten sam. Przywództwo w Platformie Obywatelskiej i teka premiera. Do niedawna koledzy, dziś zajadli wrogowie. Przykład Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny pokazuje jak w soczewce, że w polityce urażone ambicje i sprzeczne interesy potrafią zburzyć nawet najgorętszą przyjaźń.

Warianty Schetyny

Współpraca z rozłamowcami od Joanny Kluzik-Rostkowskiej, tworzenie prawicowej frakcji w PO, sojusz taktyczny ze środowiskiem prezydenta Komorowskiego, wreszcie bardzo dobre, wręcz koleżeńskie kontakty z liderem Sojuszu Lewicy Demokratycznej – Grzegorzem Napieralskim. Grzegorz Schetyna nie tylko nie dał się zmarginalizować otoczeniu premiera Donalda Tuska, lecz według naszych informatorów umocnił pozycję. – Donald, zajęty coraz gorszymi notowaniami rządu i PO, mający na głowie raport MAK, OFE itd., nie ma czasu na prowadzenie partyjnej walki. Grzegorz, jako marszałek Sejmu, ma sytuację komfortową. Buduje swoją pozycję z żelazną konsekwencją – mówi zastrzegający anonimowość polityk PO.

Celem marszałka jest, według naszych rozmówców, przejęcie władzy w PO i zostanie premierem. Schetyna mógłby stanąć na czele wielopartyjnego, antypisowskiego rządu, w skład którego – oprócz PO – weszłyby SLD, PSL i PJN. To nie jedyny scenariusz.

Politycy PiS, pytani o możliwość ewentualnej współpracy z Platformą Obywatelską, nie wykluczają jej. Jednocześnie nie wyobrażają sobie sojuszu z Donaldem Tuskiem. Czy na czele nowego PO–PiS mógłby stanąć Grzegorz Schetyna? – Po nim spodziewać się można wszystkiego – mówi polityk PO, stronnik Donalda Tuska. – Premier nie wyobraża sobie innej koalicji niż z PSL, marszałek Sejmu prowadzi jakieś rozmowy z SLD, nie wyklucza współpracy z PiS. Zdolności koalicyjne pod przywództwem Grzegorza byłyby stuprocentowe.

Jak pisaliśmy przed tygodniem, marszałek Sejmu jest też przygotowany na trzeci wariant, czyli czystkę w partii, którą miałby przeprowadzić Tusk. „Plan awaryjny” Schetyny to tworzenie własnej formacji. Jednak zdaniem naszych informatorów, plan ten jest coraz mniej realny. – Premier zrozumiał, że struktury Schetyny poza partią to potworne zagrożenie. Wydaje się, że wybierze inną taktykę – mówi jeden z naszych rozmówców.

Nadzieja Tuska

Jedynym ratunkiem jest dla szefa rządu zdecydowane zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Tusk może pozostać liderem jedynie w przypadku uzyskania możliwości rządzenia samodzielnego lub wspólnie z PSL. Ani PJN, ani SLD, czy tym bardziej PiS, nie zaakceptują Tuska na czele rządu. – Konieczność szukania koalicjanta innego niż PSL oznaczać będzie triumf Grzegorza – mówi polityk PO.

Donald Tusk doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Dlatego zamierza przystąpić do kontrofensywy. Według dziennika „Fakt” szef rządu planuje „przewietrzenie” gabinetu. Ze stanowiskami pożegnać musieliby się ministrowie odpowiedzialni za organizację tragicznego lotu z 10 kwietnia 2010 r. – Tomasz Arabski i Bogdan Klich. – Nie wiem, czy taka czystka będzie miała miejsce, jednak przyniosłaby efekty. Nie może ograniczyć się tylko do dwóch nazwisk – mówi nasz informator.

Kto jeszcze miałby odejść z rządu? Po śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej opozycja bardzo krytycznie oceniała szefa MSZ Radosława Sikorskiego oraz rzecznika rządu Pawła Grasia. Wizerunek premiera mogłaby też poprawić dymisja ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka, pozycja tego ostatniego jest jednak zbyt mocna, by premier odważył się na taki krok.

Sytuacja szefa rządu nie jest więc łatwa, tym bardziej że kilka ostatnich jego decyzji uderzyło w dotychczasowych zwolenników premiera – ustawa o OFE naruszyła interes dużego biznesu. Z kolei zakaz spotów wyborczych w telewizji, choć wymierzony w opozycję, rykoszetem uderzył w prywatne media, najważniejszych do niedawna sojuszników Tuska. Już teraz stosunek Polsatu i TVN do szefa rządu jest znacznie bardziej chłodny niż jeszcze pół roku temu. Stacje pozbawione wpływów ze spotów wyborczych raczej zaostrzą niż złagodzą kurs wobec premiera.

Pozycja Tuska przed decydującą rozgrywką z marszałkiem Sejmu nie jest najlepsza, jednak los rywalizacji wciąż nie jest przesądzony. Pewne jest jedno – jej wynik zdecyduje o kształcie nie tylko PO, ale całej sceny politycznej w Polsce.

Zacznijmy jednak od początku. Co takiego się stało, że dwaj przyjaciele z boiska zamienili się w śmiertelnych wrogów?

Zwycięski tandem

Swoją działalność w polityce zaczynali od udziału w opozycji antykomunistycznej. Schetyna był typem radykalnego bojownika. Udzielał się w „Solidarności Walczącej”, nie unikał ulicznych zadym i skrajnych wypowiedzi. Był zwolennikiem twardego rozprawienia się z komuną. Starszy od niego o sześć lat Tusk wolał nurt bardziej „intelektualny” i miękki. Nie kwestionował porozumień Okrągłego Stołu, lecz był ich gorącym zwolennikiem. Po roku 1989 obaj panowie wspólnie działali w KLD, a następnie Unii Wolności. Z tą jednak różnicą, że gdy Schetyna głosował za dekomunizacją, Donald Tusk brał udział w „nocnej zmianie”, mającej na celu powstrzymanie lustracji i odsunięcie od władzy rządu Jana Olszewskiego.

Na wspólną drogę polityczną wkroczyli na przełomie 2000 i 2001 r. Obaj kontestowali sposób zarządzania Unią Wolności. W styczniu 2001 r., podczas wyborów przewodniczącego partii, Grzegorz Schetyna poparł Donalda Tuska. Łączyła ich wizja nowoczesnego i dynamicznego przywództwa oraz… zamiłowanie do piłki nożnej. Wybory wygrał, nieżyjący już dziś, Bronisław Geremek.

Tusk gorzko przeżył tamtą porażkę, lecz już niebawem miał ją przekuć w zwycięstwo. Rozpad AWS i dobry wynik w wyborach prezydenckich Andrzeja Olechowskiego pozwolił mu na współtworzenie nowego ugrupowania, w którym miał zrealizować swoje polityczne ambicje. Tusk obok Olechowskiego i Macieja Płażyńskiego, stanął jako trzeci z tenorów Platformy Obywatelskiej. Pozostawał w cieniu tej dwójki. Wyglądał jak ubogi krewny. Blady, mało wyrazisty, bez powagi widocznej u dwóch pozostałych liderów.

Szybko jednak okazało się, że jest lepszym graczem politycznym. Źródłem jego sukcesu był Grzegorz Schetyna. – Bardzo pracowity, to on tak naprawdę tworzył struktury Platformy. Jeździł od powiatu do powiatu, rozmawiał z samorządowcami i lokalnymi biznesmenami. Układał listy wyborcze i załatwiał pieniądze na finansowanie ugrupowania. To on później wywindował Tuska do roli jedynego lidera – opowiada Piotr Cybulski, były poseł PO z Dolnego Śląska, a obecnie poseł PiS.

W Platformie Obywatelskiej Tusk i Schetyna tworzyli nierozerwalny tandem. – Do historii przeszło już to, że Grzegorz praktycznie nie opuszczał gabinetu Tuska. Był obecny przy wszystkich ważniejszych rozmowach – relacjonuje były poseł PO, Paweł Piskorski. Tusk i Schetyna od początku podzielili się rolami. Tusk miał być jak Ludwik XIV, Król Słońce, uosobienie cnót. Zawsze uśmiechnięty, nigdy niewdający się bezpośrednio w żadne spory i kłótnie.

Za brudną robotę odpowiedzialny był Schetyna. Niczym kardynał Richelieu, mistrz salonowych intryg i przebiegły strateg oświecał drogę, którą kroczył Tusk. To jego rękoma dokonały się wszystkie ważniejsze czystki w PO. Schetyna odpowiedzialny był za pozbycie się z partii Andrzeja Olechowskiego, Macieja Płażyńskiego, Pawła Piskorskiego, Zyty Gilowskiej i Jana Rokity. – To absolutnie była robota Schetyny – potwierdza Piskorski. Z pospolitego ruszenia, które oddolnie, w prawyborach miało wyłaniać swoich liderów, Schetyna przekształcił Platformę Obywatelską w sprawny, scentralizowany aparat partyjny, znajdujący się pod ścisłą kontrolą Tuska.

Nieufność i zdrada

Do pierwszego poważniejszego konfliktu pomiędzy Tuskiem i Schetyną doszło w 2005 r. po przegranych przez PO wyborach do parlamentu. Środowisko gdańskich liberałów skupione wokół Tuska, w noc po wieczorze wyborczym, uznało, że nie należy tworzyć koalicji z Prawem i Sprawiedliwością. Schetyna był wówczas odmiennego zdania. Dążył do powstania koalicji PO–PiS. Bez skutku.

Drogi Tuska i Schetyny zaczęły się na dobre rozchodzić w 2008 r. Schetyna jako wicepremier oraz minister spraw wewnętrznych i administracji skupił w swoich rękach olbrzymią władzę. To on decydował o obsadzie wszystkich ważnych stanowisk w administracji publicznej. Na siedemnastu wojewodów tylko jeden nie był bezpośrednio z nim związany. Komendanta Głównego Policji, Andrzeja Matejuka Schetyna przywiózł ze sobą z Wrocławia. Szefami większości ważniejszych spółek skarbu państwa zostali ludzie wierni ówczesnemu wicepremierowi. To on trzymał bezpośrednią kontrolę nad strukturami partii i utrzymywał dyscyplinę w rządzie.

Silna pozycja Schetyny zaczęła niepokoić Tuska. Jego nieufność wzmagał też fakt, że Schetyna miał stać się jego następcą po ewentualnej wygranej w wyborach prezydenckich. Przy tak silnej pozycji w partii i przejęciu pełni władzy wykonawczej Schetyna mógłby całkowicie go zmarginalizować. – Tusk nie chciał powtórzyć błędu Aleksandra Kwaśniewskiego. Pamiętał, jak Leszek Miller przejął SLD po przeprowadzce Kwaśniewskiego do pałacu prezydenckiego – tłumaczy Paweł Piskorski.

Tusk chciał zjeść ciastko i mieć ciastko. Uważał, że możliwy jest scenariusz, w którym wygrywa wybory prezydenckie i jednocześnie zachowuje kontrolę nad PO. Stosunki między politykami weszły w fazę „szorstkiej przyjaźni”. Tusk, chcąc przejąć pełnię władzy, z jednej strony musiał odciąć Schetynę od wpływu na struktury partii, z drugiej odebrać mu możliwość obsady stanowisk w administracji publicznej i spółkach skarbu państwa.

Niespodziewanie z pomocą premierowi przyszedł… Mariusz Kamiński i CBA. Afera hazardowa poważnie wystraszyła Tuska, lecz jednocześnie ułatwiła mu walkę o przejęcie absolutnej władzy w PO. Była idealnym pretekstem do pozbycia się Schetyny z rządu i przejęcia kontroli nad administracją publiczną. Grzegorz Schetyna odebrał utratę teki wicepremiera jak bolesny policzek wymierzony mu przez byłego przyjaciela. Zwłaszcza że w pakiecie z ministrami zamieszanymi w aferę hazardową z Kancelarią Premiera pożegnał się też Rafał Grupiński, będący prawą ręką Schetyny. Nieufność szefa rządu wywołała poczucie zdrady u byłego wicepremiera.

Gry wojenne

Miejsce człowieka od „brudnej roboty” zajął po Schetynie gdański liberał, były premier Jan Krzysztof Bielecki. Zanim to jednak nastąpiło, Bielecki wspólnie z Tuskiem obmyślili plan, jak odciąć Schetynę od wpływu na spółki skarbu państwa. W 2008 r. powstał pomysł ustawy o Komitecie Nominacyjnym. Jej głównym założeniem jest powołanie ciała, które wydawałoby rekomendację kandydatom na stanowiska członków rad nadzorczych spółek skarbu państwa. Clou sprawy polega na tym, że członkowie komitetu mieliby być wyłaniani przez samego Tuska. To w praktyce zapewniałoby mu pełną i bezpośrednią kontrolę nad władzami spółek. Chcąc kupić zaufanie prezesów pochodzących ze stajni Schetyny, premier przewidział też w projekcie ustawy możliwość swobodnego kształtowania wynagrodzeń członków zarządów. Dziś ich wynagrodzenia ogranicza ustawa kominowa. Rząd przyjął projekt ustawy pod koniec zeszłego roku. Problem w tym, że kiedy pomysł powstawał, Schetyna był wicepremierem. Dziś jest marszałkiem Sejmu i posiada instrumenty, mogące skutecznie blokować ustawę, która nie jest po jego myśli. Najpierw skierował ją do konsultacji społecznych, a następnie postanowił przeprowadzić na jej temat szeroką publiczną debatę. Po aferze hazardowej Tusk miał nadzieję na dalszą marginalizację pozycji Schetyny, a następnie całkowite wypłukanie go z partii. Popełnił błąd. Schetyna najpierw jako szef klubu parlamentarnego, a następnie marszałek sejmu zaczął odbudowywanie własnej pozycji.

Szczególnie że po opuszczeniu ław rządowych miał więcej czasu wolnego na działalność zakulisową. Tusk zorientował się, że musi wybierać. Prezydentura albo zachowanie realnej władzy w państwie. Wybrał to drugie. Dla Schetyny, który od miesięcy uważał się za następcę Tuska, był to ogromny cios. Poczucie straty wywołało w nim jeszcze większą niechęć do szefa rządu. Rozpoczął walkę o przywództwo w partii i fotel premiera po kolejnych wyborach parlamentarnych, o ile PO udałoby się te wybory wygrać. Pierwszą ważną batalię obaj politycy stoczyli podczas zeszłorocznych wyborów w Platformie Obywatelskiej. Wybory te zakończyły się remisem ze wskazaniem na Schetynę.

Tusk jest leniwy, a Schetyna to pracuś

Schetyna, grając wspólnie z Tuskiem, zwalczał wszelkie przejawy separatyzmu w partii. Niszczył lokalne kliki, uprawiające politykę niezależną od centrali w Warszawie i wymuszał absolutne posłuszeństwo wobec kierownictwa. Po wybuchu konfliktu z Tuskiem taka polityka już mu nie służy. Wzmacnia ona pozycję premiera, jednocześnie nie pozwala na kreowanie decyzji partyjnych przy pomocy lokalnych liderów. Dlatego Schetyna niedawno zaproponował, aby listy wyborcze do parlamentu układali liderzy regionów. – Propozycja ta spotkała się z gorącym przyjęciem nawet tych szefów regionów, którzy popierają Tuska – komentuje Paweł Piskorski.

W PO doszło do niespotykanej gdzie indziej sytuacji, w której listy do parlamentu układane są na dziesięć miesięcy przed wyborami. Posunięcie zaproponowane przez Schetynę może całkowicie przemodelować system zarządzania Platformą Obywatelską. Spowoduje ono, że lokalni liderzy niemający do tej pory realnej władzy staną się lokalnymi baronami.

Tusk straci pełnię kontroli nad partią, a Schetyna będzie mógł szachować premiera, któremu pozostanie w garści zaledwie tylko kilku lokalnych baronów. Taka sytuacja nie pozwoli też na odgórne wycinanie ludzi Schetyny z list wyborczych.

– Tusk jest leniem, a Schetyna pracusiem. Wyraźnie widać, że po odejściu Schetyny z rządu premier ma problemy nie tylko z rządzeniem Polską, ale i z zarządzaniem partią – mówi poseł Cybulski. Schetyna znalazł też dwa inne sposoby na utrzymanie własnej pozycji. Po pierwsze, jak już wspomnieliśmy, ma bardzo bliskie relacje z liderami PJN oraz przewodniczącym SLD Grzegorzem Napieralskim. Chce w ten sposób blokować Tuska w przypadku prowadzenia ważnych negocjacji w sprawie głosowań parlamentarnych, doraźnych koalicji (na przykład w mediach publicznych) czy w sprawie ewentualnej koalicji po wyborach parlamentarnych.

Próbuje wytworzyć klimat, który sprawi, że rozmowy bez jego udziału staną się niemożliwe.

Po drugie, utrzymuje bliskie relacje z Bronisławem Komorowskim. To posunięcie pozwoli mu na zastosowanie prezydenckiego weta w przypadku ustaw rządowych będących nie po jego myśli i przejęcie pojedynczych posłów, kojarzonych do tej pory z prezydentem.

„Spółdzielnia” i propaganda

 Donald Tusk nie pozostaje bierny. Za obsadę stanowisk w mediach publicznych miał być odpowiedzialny Rafał Grupiński. Z naszych informacji wynika, że od niedawna ludzie związani z Tuskiem próbują uniemożliwić mu prowadzenie i tak już trudnych negocjacji z SLD. Do najzagorzalszych krytyków obecnej koalicji w mediach publicznych należy m.in. wierna Tuskowi posłanka, Iwona Śledzińska-Katarasińska.

Inną ważną kwestią pozostaje rola Cezarego Grabarczyka. Przed wyborami parlamentarnymi Grabarczyk stał w opozycji do tandemu obu polityków. To jego wielkim zwycięstwem, a zarazem spektakularną porażką Tuska, podważającą jego przywództwo w partii, był wybór w 2006 r. Bogdana Zdrojewskiego na szefa klubu parlamentarnego PO. Tusk lansował wówczas kandydaturę Zbigniewa Chlebowskiego. Za woltą przeciw obecnemu premierowi stał właśnie Grabarczyk. Obecny minister infrastruktury zgromadził wokół siebie własne środowisko. Z tzw. „spółdzielnią” kojarzony był m.in. Waldy Dzikowski czy wspomniany Bogdan Zdrojewski.

– Po wyborach w 2007 r. Tusk postanowił zabrać Grabarczyka ze sobą do ław rządowych. Chodziło głównie o to, by mieć go blisko siebie i patrzeć mu na ręce – tłumaczy Paweł Piskorski. Dziś minister infrastruktury współpracuje z Donaldem Tuskiem, jednak jak twierdzą nasi informatorzy, w każdej chwili gotów jest przejść na drugą stronę. Wszystko zależy od tego, kto będzie w stanie jemu i „spółdzielni” więcej zaoferować. Ważne jest też to, jaką pozycję ostatecznie uzyska w regionie łódzkim. Dziś toczy się tam ostra rywalizacja. Zakładając, że utrzyma się zaproponowana przez Schetynę struktura baronów, walka o Łódź może mieć olbrzymie znaczenie w kontekście roli, jaką ostatecznie Grabarczyk odegra w najbliższych latach w PO, a co za tym idzie, jaki będzie kształt rządzącej obecnie partii i polskiej sceny politycznej po zbliżających się wyborach parlamentarnych.

Przemysław Harczuk, Filip Rdesiński

 

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka