Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
1724
BLOG

Czy Smoleńsk im się opłacił?

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 15

Nocne Polaków rozmowy po Smoleńsku nieuchronnie zmierzają do pytania: jeśli zamach, to jaki motyw? Czy Moskwie opłacało się likwidować niewygodnego prezydenta państwa będącego członkiem NATO, który w wyborach mających odbyć się za kilka miesięcy, miał niewielkie szanse na reelekcję? Czy ryzyko, że zbrodnia się wyda, a świat będzie musiał zareagować, nie przewyższało zysków?

Omawiamy dziś szczegółowo ogłoszony w ostatnich dniach polski raport o katastrofie smoleńskiej. Wbrew wielu opiniom uważam, że istotnie wzbogacił on naszą wiedzę na temat tej tragedii. Stało się to jednak wbrew intencjom jego autorów.

Nadal nie wiemy, przynajmniej ze stuprocentową pewnością, czy w Smoleńsku doszło do zamachu. Natomiast dzięki ministrowi Millerowi dowiedzieliśmy się NA PEWNO, że Rosja mogła dokonać go – przynajmniej w krótkiej perspektywie czasowej – bezkarnie. Precyzyjniej: mogła zamordować prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz 95 przedstawicieli polskich elit i śmiało liczyć, że przez rok i cztery miesiące nie spotkają ją z tego powodu żadne dotkliwe nieprzyjemności na arenie międzynarodowej. Z prostego powodu: nikt nawet nie sprawdzi w wiarygodny sposób, czy do zamachu doszło.

Widz serialu kryminalnego patrzy na Smoleńsk

Większość Polaków, w tym znacząca część tych głosujących na PO, nie uwierzyła w raport Millera. Dlaczego? Zrozumienie, że śledztwo w sprawie Smoleńska to parodia, nie przekracza możliwości przeciętnego widza telewizyjnego serialu kryminalnego.

Gdyby w owym serialu spadł samolot z prezydentem, najbardziej doświadczeni gliniarze i agenci natychmiast zabraliby się do sprawdzania, czy to zamach, czy wypadek. Widz śledziłby, jak zawijają najdrobniejsze szczątki samolotu w folię, poddają chemicznym badaniom, obserwują je pod mikroskopem, przesłuchują świadków. Rozgorączkowana młoda piękna agentka spierałaby się z doświadczonym siwiejącym gliniarzem koło 50-tki, w którym kierunku powinno pójść śledztwo.

Główny szeryf zaś występowałby przed tłumem dziennikarzy i ogłaszał ustalenia. Zbadaliśmy – jak po zamachu w Lockerbie – trzy tysiące szczątków wraku pod kątem obecności w nich wybuchowych substancji. Stwierdziliśmy ich obecność, więc to zamach. Albo: nie znaleźliśmy takich śladów, więc zamach przy użyciu broni konwencjonalnej jest mało prawdopodobny. Lub też: niestety, na podstawie tego badania nie potrafimy rozstrzygnąć, czy mogło dojść do zamachu. Szukamy dalej.

Obok szeryfa stałby ekspert, najwybitniejszy w kraju profesor kryminalistyki. Tłumaczyłby, że typ pęknięć wraku samolotu wskazuje na to, że mogą być one spowodowane wybuchem bomby. Albo przeciwnie: tak właśnie zgodnie z prawami fizyki powinien wyglądać wrak samolotu, który spadł, lecąc z określoną prędkością, z takiej a takiej wysokości.

Tak byłoby w krajach cywilizowanych, w których zazwyczaj toczą się akcje kryminalnych seriali. Trudno wyobrazić sobie serial z jakimkolwiek dobrym gliniarzem, w którym wrak samolotu niszczeje pod gołym niebem, a potem przykryty zostaje brezentem. Taki szeryf natychmiast zostałby aresztowany.

Zresztą żaden producent nie zapłaciłby ani centa autorowi takiego scenariusza, bo ani jeden widz w cywilizowanym kraju nie uwierzyłby, że jego służby mogą w ten sposób prowadzić śledztwo.

Płaczemy z wami, ale nie patrzymy kagiebistom na ręce

Mamy więc istotną część odpowiedzi na postawione na początku pytania o opłacalność ewentualnego zamachu. Owszem, o smoleńskiej tragedii mówił cały świat, dzięki niej trochę ludzi na świecie dowiedziało się o Katyniu, wszyscy nam współczuli, przy czym wielu patetycznie powtarzało frazesy o polsko-rosyjskim pojednaniu.

Ale czy z tego hałasu medialnego wynikło patrzenie Rosjanom na ręce w czasie smoleńskiego śledztwa? Nie, w czym wielki udział miał prorosyjski polski rząd. Nie zażądał w pierwszych dniach, gdy na Smoleńsk zwrócone były oczy całego świata, powołania międzynarodowej komisji. Nie protestował na arenie międzynarodowej przeciwko niszczeniu wraku i zmienianiu zeznań świadków. Nie pytał w światowych mediach, dlaczego urządzenia pokładowe przestały pracować w powietrzu ani jak to możliwe, że część samolotu rozpadła się w drobny mak.

Świat, niekoniecznie mający ochotę narażać się Rosji, miał ułatwione zadanie: skoro polski rząd uważa, że wszystko jest OK, to po co inne państwa miałyby wychylać się przed szereg? Problem z głowy.

Analiza tego, czy Rosji opłacałby się zamach na polskiego prezydenta i lecące rządowym samolotem elity, w większości reprezentujące niepodległościowy nurt w polskiej polityce, wymaga znajomości moskiewskich metod uprawiania polityki. Znajomość ta nigdy nie była mocną stroną Zachodu.

Pytanie, czy Moskwa stoi za kolejnymi zamachami terrorystycznymi, padało w ostatnich dziesięcioleciach wielokrotnie. Za każdym razem pojawiali się tacy, którzy wątpili w to, czy zamach ten był dla Rosji opłacalny. Jaki interes, patrząc kategoriami zachodnimi, miałaby Moskwa w mordowaniu dwóch synów płk. Ryszarda Kuklińskiego? A zamach na Jana Pawła II? Czy Sowieci mogli poważyć się na aż tak szaleńczy krok? A gdyby się wydało?

Przykład świeższy to wysadzanie bloków z własnymi obywatelami jako pretekst do napaści na Czeczenię. Opłacalne? W tym przypadku „wydało się”, pojawili się świadkowie. I co? I nic.

Wroga wziąć gołymi rękami

Carski, a potem sowiecki wojskowy Borys Szaposznikow, profesor wojskowych sowieckich uczelni, autor wojskowego planu sowieckiej napaści na Polskę z 1939 r., a w latach 40. marszałek Związku Sowieckiego, był autorem książek o przyczynach sowieckiej porażki w wojnie polsko-bolszewickiej, w tym pracy „Operacja warszawska”.

Jego zdaniem główną jej przyczyną nie było wcale złe wyszkolenie czy uzbrojenie armii, ale błędna ocena sytuacji wewnętrznej w Polsce. „Przeceniliśmy zrewolucjonizowanie wewnętrznej sytuacji w Polsce w tym okresie. Ta przesada w ocenie sytuacji w Polsce znalazła swój wyraz w nadmiernej, tzn. nieuzgodnionej z naszymi możliwościami, ofensywnej operacji” – pisał Szaposznikow. Polemizując z Michaiłem Tuchaczewskim, zarzucał mu nazbyt europejski sposób myślenia o wojnie. Dowodził, że najważniejsze jest, by wroga „spreparować” tak, żeby go można było „gołymi rękami wziąć” – „szapkami zakidat”.

Słowa te najtrafniej oddają odwieczną moskiewską strategię wojenną. Polski sowietolog Włodzimierz Bączkowski w pracy „Uwagi o istocie siły rosyjskiej” z 1938 r. dowodził, że Zachód nie potrafi skutecznie przeciwstawiać się Moskwie, bo błędnie uważa ją za podobne sobie państwo europejskie. Tymczasem Rosja jest powierzchownie powleczonym europejskością państwem azjatyckim, czerpiącym wojenną strategię od Czyngis-chana i Chińczyków. Jej istotą nie jest wcale silna i nowoczesna armia, bo takiej Moskwa nigdy nie miała, lecz rozkładanie wewnętrzne państw, które chce podbić.

„Moskwa z reguły podbijała narody bądź znajdujące się w stanie kompletnego upadku, bądź też niestawiające większego oporu” – dowodził Bączkowski na przykładzie wielu wieków jej podbojów. Pisał w tym kontekście o Polsce przedrozbiorowej i jej zdegenerowanych elitach żyjących z carskich pensji. Stwierdzał, że źródłem siły Moskwy „nie jest normalny w warunkach europejskich czynnik siły militarnej, lecz głęboka akcja polityczna, nacechowana treścią dywersyjną, rozkładową i propagandową”.

Dopiero gdy podbijane państwo było wystarczająco osłabione i niezdolne do obrony, następował „tryumfalny marsz hordy, która mordując bezbronnych (jak Suworow wycinał Pragę) robi wrażenie surowego, klasycznego typu wojska”.

Bączkowski pokazywał, jak strategię tę zaadaptowali i udoskonalili do swoich potrzeb bolszewicy. Przytaczał prace, w których przyznawali się oni do tego wprost.

Za sprawą polskich i rosyjskich władz nie wiemy, czy w Smoleńsku doszło do zamachu. Wiemy natomiast, że jeśli to był zamach, to Moskwa trafnie oceniła stan rozkładu polskiego państwa.

Rząd Tuska i pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski okazali się niezdolni do działań w imię polskiej racji stanu nawet w tak dramatycznym momencie historii. Nie zawiodły Moskwy wielkie media III RP, które haniebnie zdradziły ofiary Smoleńska, nie upominając się o prawdę. Gorzej – zabrały się za dyskredytowanie wszystkich jej poszukujących. Także najbardziej wpływowa część elit akademickich okazała się niezdolna do wypełnienia swoich najbardziej elementarnych obowiązków wobec ojczyzny. Trafnie Rosja przewidziała też bierną postawę wolnego świata po wygranej Baracka Obamy w Ameryce.

Raport Millera to klamra dopinająca obraz tego rozkładu. III RP po 21 latach funkcjonowania okazała się być państwem, które były okupant może brać „gołymi rękami”.

W rok i cztery miesiące po Smoleńsku Polska jest krajem, w którym dokonuje się domykanie systemu. Jego istotą jest rezygnacja z ambicji prowadzenia polityki niepodległego państwa. Oraz powolne, ale systematyczne osuwanie się w moskiewską strefę wpływów.

Moment najbardziej zastanawiający

Czy jeśli w Smoleńsku był zamach, to plany jego autorów spełniły się w stu procentach? Zdarzył się drobny wypadek przy pracy. Na pokład samolotu nie wsiadł Jarosław Kaczyński. Obóz niepodległościowy nie stracił swojego lidera, wokół którego skupili się po Smoleńsku wszyscy, którzy nie chcą mieszkać w Rosji.

Myślę, że także wielkość tłumów, które wyszły na ulice po śmierci prezydenta, zaskoczył wrogów wolnej Polski. W bardzo szybkim tempie obóz niepodległościowy się odmłodził. Jest nieporównywalnie lepiej zorganizowany. Stał się bardziej świadomy własnych celów. Zdecydowanie mniej przemakalny na medialne manipulacje. Jest nadal mniejszością. Ale jedyną zdeterminowaną mniejszością działającą z pobudek ideowych. Czy potrafi udowodnić, że jego wrogowie w dłuższej perspektywie się przeliczyli? Włodzimierz Bączkowski opisując podboje Rosji, stwierdzał: „Momentem najbardziej zastanawiającym jest fakt, że najmniejszy opór na długo zatrzymywał zwycięski podbojowy pochód Rosji, a najmniejszy, lecz prężny i zdrowy moralnie ośrodek państwowo-narodowy umiał trzymać w szachu o wiele potężniejszą Moskwę”.

Piotr Lisiewicz

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka