Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
1922
BLOG

Michnik jak pączek w maśle

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 11

Gdyby zapytać przeciętnego Niemca, kim jest Adam Michnik, najprawdopodobniej odpowiedziałby, że nie wie. Z jakiegoś jednak powodu to właśnie Michnikowi wręczono kilkanaście dni temu Medal Goethego – odznaczenie Republiki Federalnej Niemiec przyznawane wybitnie „zasłużonym dla krzewienia języka niemieckiego i wymiany kulturalnej z cudzoziemcami”.

Czy Adam Michnik wybitnie zasłużył się dla propagowania języka niemieckiego w Polsce? A może w szczególny sposób zabiegał o krzewienie niemieckiej kultury? Nic podobnego.

Zresztą wcale nie chodzi o jakieś zasługi. Nawet jury przyznające Medal Goethego nie trzyma się kurczowo własnych wytycznych. W przypadku gremiów przyznających nagrody najistotniejszy jest pewien model działania. Chodzi o to, by pozostać we własnym gronie, troszkę pobawić się w politykę, a na koniec zabezpieczyć własną strefę wpływów. I tak nagrody wędrują do sprawdzonych towarzyszy. Takich, którzy albo będą się mogli odpowiednio zrewanżować, albo dowieść swojej użyteczności dla tzw. wspólnej sprawy.

Czym jednak mogłaby być wspólna sprawa ludzi przyznających wyróżnienia i nagrody? I co się dzieje w większości instytucji kulturalnych oraz w mediach niemieckich, czyli wszędzie tam, gdzie są pieniądze, nagrody i stanowiska?

Ta wspólna sprawa jest niczym innym jak partycypacją w wielkiej zabawie generacji ’68.

Zabawa w ’68

W Europie Zachodniej kwestia kulturalno-politycznego monopolu pokolenia’68 jest ogólnie znana i nie budzi wątpliwości. Zarówno reprezentanci tej generacji, jak i ich spadkobiercy trzymają w garści nie tylko potężny Instytut Goethego. Wpływ rozciąga się na większość placówek przyznających prestiżowe nagrody i wyróżnienia. Są to instytucje, które od 40 lat wyrastają w Europie Zachodniej niczym przysłowiowe grzyby po deszczu.

Licząca blisko 45 lat kryptokomunistyczna rewolucja 1968 r. przebiegała na Zachodzie w warunkach niewyobrażalnego dobrobytu. Jej pozostałością jest nomenklatura luksusowych rewolucjonistów. Tak jak na początku swojej drogi, tak i obecnie ludzie ci przy użyciu rewolucyjnych gagów i „etyki komunistycznej” piastowali i w dalszym ciągu piastują najbardziej eksponowane stanowiska. Mimo że stanowią niewątpliwie mniejszość, rozciąganie dominacji na całe społeczeństwa nie sprawia im większej trudności. Warto przy okazji przypomnieć o fenomenie lewicowego terroryzmu, który spokojnie można uznać za apogeum ruchu ’68.

Zabawa w ’68 jest finansowana i żywiona przez rzekomo wrogie społeczeństwo kapitalistyczne. Ten swoisty typ zbłąkanego pseudorewolucjonizmu wydusza z kapitalizmu, ile tylko się da. Z jednej strony ultraprawicowy żywot bonza ’68, z drugiej lewicowy bełkot i opowiastki o seksie, narkotykach i rock'n rollu.

Wiele zachodnioeuropejskich stowarzyszeń i instytucji składających hołdy najbardziej zasłużonym osobistościom już dawno stało się narzędziem w rękach pokolenia ’68. Szanowane, uwikłane z reguły w mężną walkę z jakimś mgliście zdefiniowanym złem autorytety albo wywodzą się z ruchu ’68, albo należą do jego spadkobierców. Liczy się przede wszystkim właściwa postawa i odpowiednie kontakty.

Zawsze w awangardzie

Reprezentantów ruchu ’68, którzy z większą lub mniejszą mocą podduszają zachodnie państwa, można pod wieloma względami przyrównać do sekty.

Mamy zatem członków sekty, którzy dobrowolnie, z własnej inicjatywy przyjmują za pewnik każdy element opatrzony etykietką „68”, odrzucając jednocześnie elementy odbiegające od tej stylistyki. I mamy członków rewolucyjnej nomenklatury czuwających nad tymi na dole. Warto przy okazji przypomnieć, że zarówno media, jak i katedry humanistyczne Zachodu od przeszło 40 lat nie przerywają indoktrynacji w duchu ’68.

Rewolucjoniści dzierżący od dziesięcioleci władzę na Zachodzie mają dużo wspólnego z dawnymi komunistami.

Można powiedzieć, że ’68 to zaszyfrowana nazwa ruchu tzw. lewicowych intelektualistów, którzy od początku lat 60. budowali na Zachodzie „nową lewicę”. Był to ruch, który z jednej strony dystansował się do Związku Sowieckiego, komunizmu, dyktatury i gułagów, a z drugiej wychwalał pod niebiosa Mao Tse-tunga, okrzykniętego sztandarowym bohaterem „nowej lewicy”. To za sprawą Mao Tse-tunga rewolucjoniści spadli z deszczu pod rynnę. Stali się bandą pożytecznych idiotów, armią propagandystów na usługach komunisty z Chin. Zafascynowani swoim bohaterem, co i rusz wyskakiwali z nową propozycją dla Zachodu – raz z rewolucją światową, raz z kontrrewolucją, później z ideą „nowego człowieka”, reedukacją, wywłaszczeniem, obaleniem systemu i rewolucją w krajach Trzeciego Świata.

Nowa lewica, która niegdyś przebojem zdobyła serca młodzieży, wciąż jest na fali. Od blisko 50 lat jej reprezentanci utrzymują się na szczycie. Niezależnie od miejsca, czy to we Francji, w Niemczech, Stanach Zjednoczonych (a po transformacji również w Polsce) są fetowani jak prawdziwi bohaterowie. W profilu takiego osobnika prawdziwa lewicowość zlewa się z podkreślanym z naciskiem antykomunizmem i wrogością do totalitaryzmu.

Z rozkosznym zafałszowaniem własnej rzeczywistości pokolenie ’68 do dziś na Wschodzie i Zachodzie prowadzi dekadencki żywot bohemy ą la Sartre i de Beauvoir. Czerpią z tej ułudy poczucie przynależności do oświeconej awangardy. Co prawda Michnik zwraca uwagę, że Mao Tse-tung nigdy nie należał do jego idoli i że jako lewicowiec zza żelaznej kurtyny nie mógł podzielać naiwności, z jaką zachodnia lewica postrzegała sowiecki komunizm. Nie zmienia to jednak faktu, że do dziś pozostaje w przyjaźni z tymi samymi zachodnimi naiwniakami, którzy w młodzieńczych latach obwoływali się uczniami Mao, Lenina i Marksa.

Gdzie jest wróg?

Z ruchem ’68 łączy się skłonność do rewolucyjnego fantazjowania. Energia rewolucjonistów wypływa z wiecznego zwalczania nieistniejącego wroga. Ale gdzie jest ten wróg? Wyimaginowany przeciwnik ożywiany np. przez środowisko Michnika poprzez konstruowanie rzeczywistości, w której jest on systematycznie narażony na najobrzydliwsze zniesławienia, to pewien schemat chętnie wykorzystywany przez zachodnią lewicę. Schemat polegający na ciągłym popadaniu w stan paranoi, wyszukiwaniu nowych wrogów, których można pokonać tylko w heroicznym starciu. W zależności od nastroju wrogiem może być kapitalista, neokonserwatysta, rasista, populista, ciemnota, oszołom albo moher.

Swoją drogą, historia z pomyjami wylewanymi rzekomo na biednego Michnika jest doprawdy śmieszną imaginacją i najzwyklejszym w świecie pobożnym życzeniem. To oczywiste, że osoba górująca nad całą resztą niczym cesarz nad poddanymi może mieć kilku drobnych przeciwników, ale wizja Michnika publicznie męczonego przez złe moce wygląda na wielką bzdurę.

Mimo swych „licznych przymiotów” generacja’68 wciąż musi się zmagać ze złymi językami. Warto więc pamiętać, że reprezentanci tego środowiska należą nie do grupy pokrzywdzonych, lecz sprawców.

Arystokracja '68

Dyktatury komunistyczne nie mogły zapewnić minimum egzystencjonalnego swoim obywatelom. Życie było szare i pozbawione perspektyw. Z tym większym zapałem w wielkim zbiorowym upojeniu zmagano się z mocarną kontrrewolucją, z imperializmem, militaryzmem i demonami kapitalizmu. Z niespotykaną w historii ludzkości werwą udało się pokoleniu ’68 stworzyć wpływową arystokratyczną kastę. Powstał w ten sposób rodzaj rabunkowego feudalizmu, na który głupi kapitaliści pracują, płacą i dla którego się wykrwawiają. Jest to specyficzna forma feudalizmu, kreowanego ochoczo na obrońcę warstw uciśnionych.

Jak na wyższe sfery przystało, członkowie lewicowej nomenklatury wiodą życie pączka w maśle. Przewodzący francuskim socjalistom Strauss-Kahn, żona Sarkozy’ego Carla Bruni, Joschka Fischer, noblista Günter Grass, reżyser teatralny Claus Peyman, były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, Adam Michnik i wielu innych – wszyscy oni należą do tego samego frontu '68. Od 40 lat unoszą się na powierzchni, pławią w milionach, wiecznie w kontrze, zawsze w opozycji. W rzeczywistości od dziesięcioleci wiodą zwykłe życie znienawidzonych kapitalistów. Obwarowani w swoich feudalnych mikrokosmosach nie szczędzą sił i energii, by wciąż na nowo obdzielać się wzajemnie etykietkami superbohaterów demokracji. To już nie Karol Marks, ale Ludwik XIV ze swoim słynnym „l'Etat, c'est moi!” zdaje się im służyć za wzór do naśladowania. Częstym zarzutem pod adresem arystokracji była praktyka zapewniania sobie władzy poprzez kojarzenie kazirodczych związków. Pokolenie ’68 podtrzymuje swoją władzę dzięki kazirodczej karuzeli wzajemnego nominowania się do najrozmaitszych nagród, podsuwania lukratywnych synekur przy jednoczesnym „odsiewie” wszelkich ciał obcych. Formalnie nie istnieje żadna widoczna z zewnątrz hierarchia, która mogłaby rzucić nieco światła na ciemną duszę sekty '68.

(Nie)demokratyczny fenomen Adama Michnika

Á propos „l'Etat, c'est moi!” Adam Michnik mógłby w zasadzie bez zbytniego mijania się ze stanem faktyczno-historycznym zawołać „Polska to ja!”. Któż inny jak nie on mógłby być Polską? To z niego wyrasta sieć powiązań i kontaktów stanowiąca jeden z najważniejszych, o ile nie najważniejszy ośrodek władzy w Polsce. Chociaż trudno w to uwierzyć, naprawdę mówimy o realnej sytuacji mającej miejsce tu i teraz w roku 2011. Michnik panuje nad polską opinią publiczną i tylko od jego nastroju zależy, w który z medialnych klawiszy zechce uderzyć. Powołuje rządy i zapobiega ich powstaniu. Jako ten, który posiadł umiejętność panowania nad nastrojami społecznymi, jest mózgiem i sercem bardzo wielu ludzi w Polsce. Niczym dystyngowana dama, bywalczyni salonów w staroświeckim stylu – zza kulis pociąga za sznurki, ilekroć unosi lub opuszcza kciuk. Michnik jest najbardziej niedemokratycznym fenomenem polskiej, młodej demokracji. Nie posiada żadnej demokratycznie uzasadnionej legitymizacji. W odróżnieniu od swoich niemieckich kolegów – Joschki Fischera i Daniela Cohn-Bendita nie staje w szranki na politycznym ringu. Bez nabożeństwa podchodzi do codziennej, żmudnej, politycznej orki. Cechy trybuna ludowego są mu równie obce jak dar podrywania tłumów na placach targowych i politycznych wiecach. Michnik nie ma politycznej wizji, której mógłby bronić, przemawiając do mas. Nie musi się trzymać konkretnej argumentacji politycznej. Już samo to, że jest, czyni go gigantem na płaszczyźnie medialnej, politycznej i kulturalnej. W zasadzie można by powiedzieć, że jest on namiestnikiem zachodnioeuropejskiej nomenklatury ’68 w Polsce.

Namiestnik Nowej Lewicy

Ktoś, kto zgarnął na Zachodzie wszystkie możliwe nagrody, już dawno powinien otrzymać Medal Goethego. Obserwując reakcje niemieckich mediów na to wyróżnienie, można założyć, że komentatorom nie przyszła do głowy ani jedna konkretna zasługa o charakterze politycznym, kulturalnym, czy w ogóle jakimkolwiek. Ogólnikowo w stylu ą la ’68 stawiano tezę, że Michnik od zawsze (również w ciągu ostatnich 20 lat) był błyskotliwym, odważnym, otwartym intelektualistą. Bojownikiem wolności, demokracji, obrońcą praw człowieka, sprawiedliwości społecznej i porozumienia miedzy narodami. No proszę.

I tak zamiast wyliczenia namacalnych dokonań i zasług wciąż kluczy się wokół „walki o dobro”, arbitralnie donosząc, że Adam Michnik jest najważniejszym publicystą, a jego „Gazeta Wyborcza” najlepszym dziennikiem Europy Wschodniej.

Bardziej lewicowy od komunizmu, antykomunistyczny antykapitalista, liberalno-narodowy internacjonalista. Adam Michnik jest po prostu wszystkim. Bojownikiem o wolność, opozycjonistą, dysydentem, medialnym carem, multimilionerem, bogiem i papieżem popkomunistycznej albo lepiej – nowej popkomunistycznej lewicy znanej skądinąd jako pokolenie ’68. Przed takim geniuszem trzeba paść na kolana. Notoryczne robienie z Michnika bohatera przebiega analogicznie do heroizacji jego zachodnich przyjaciół Joschki Fischera i Daniela Cohn-Bendita.

Monopol medialny

„We śnie daje Pan tym, których miłuje” – czytamy w psalmach. Michnik zdaje się być takim szczęśliwcem. Ale już nie jest najważniejszą postacią pozaparlamentarnej opozycji, znanej na całym świecie jako Solidarność. To Michnikowi w 1986 r. przyznano prestiżową nagrodę Roberta F. Kennedy’ego. To on krok po kroku przywdziewał szaty aktora pierwszego planu, stawał się „Panem Solidarność” bliskim przysłonięcia Lecha Wałęsy, nieżyjącego już Jacka Kuronia i pierwszego niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Nie mówiąc o Lechu Kaczyńskim, który jako doradca prawny Solidarności uczestniczył w obradach okrągłego stołu. Ale już czytając notkę biograficzną Michnika w Wikipedii, trudno nie odnieść wrażenia, że jego rola została zmarginalizowana.

Mistrzowskim posunięciem Adama Michnika było uczynienie z „Gazety Wyborczej”, czyli pierwotnie gazety związkowej Solidarności, własnego medium, które napędzane energią wielkiego ruchu wolnościowego stało się de facto najpotężniejszą siłą na polskim rynku prasowym.

Michnik jest wzorcowym przykładem na to, w jaki sposób funkcjonuje medialny mainstream. Najwyższy czas, by przełamać niekontrolowany monopol Michnika w mediach i oddać przysługę wolności słowa.

Gruba kreska

Adam Michnik należy do najbardziej prominentnych orędowników polityki grubej kreski. Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że ostre cięcie separujące od przeszłości uskrzydli wewnętrzny pokój w kraju. Ponowne składanie ofiar, wywieranie presji, żądanie cierpliwego znoszenia upokorzeń to jednak dość wątpliwe środki do osiągnięcia wewnętrznej harmonii. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że w ciągu kilkudziesięciu lat pod rządami komunistycznej dyktatury istnieli sprawcy i ofiary. Prawda historyczna jest wartością samą w sobie. Za każdym razem, gdy prawo do zgłębienia prawdy zostaje pogwałcone, jakiś fragment aktualnej politycznej rzeczywistości ulega deformacji. Sytuacja, w której nieznani sprawcy pną się po szczeblach kariery, a pokrzywdzeni przez nich do dziś nie mogą się pozbierać z traumy, napawa smutkiem.

Prawdziwe pogodzenie się z przeszłością wygląda inaczej. Budowanie wolności na fundamencie nieprawości musi być wątpliwą przyjemnością. To jednak pozorny pragmatyzm albo zwykły oportunizm często triumfują w starciu z poczuciem sprawiedliwości i przyzwoitości.

Zanim usłyszymy, że Michnika ostatecznie obwołano błogosławionym, pozwolę sobie na uwagę, że nawet on (tak jak zresztą większość ludzi wywodzących się z rejonu byłego bloku wschodniego) jest daleki od dekadencji zachodnich lewicowców. Skutek jest taki, że nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, jakie idee i jakich przyjaciół z taką werwą przenosi na polski grunt.

Michnik był przerażony ostatnimi wydarzeniami w Londynie. Przedstawiciele zachodniej lewicy tłumaczyli sobie londyńskie zamieszki wpływami kapitalizmu, a nawet neokonserwatyzmu, mimo że to, co tam się odegrało, stanowi spuściznę 40-letniego okresu rządów generacji ’68. Michnik, który w reakcji na płonące domy wypowiadał się nad wyraz konserwatywnie, został skrytykowany na salonach zachodniej lewicy. Najwidoczniej uznano, że się zestarzał i nie jest już w stanie dłużej oceniać aktualnych wydarzeń.

Bettina Röhl

Tłumaczenie i opracowanie tekstu: Olga Doleśniak-Harczuk


Bettina Röhl, ur. w 1962 roku w Hamburgu niemiecka publicystka i pisarka. W 2001 r. skonfrontowała światową opinię publiczną z przeszłością ówczesnego ministra spraw zagranicznych Niemiec Joschki Fischera. Röhl ujawniła m.in. zdjęcia oraz ujęcia z filmu przedstawiające Fischera oraz późniejszego terrorystę Joachima Kleina kopiących leżącego na chodniku policjanta. Publicystka przypomniała również o książce autorstwa Daniela Cohn-Bendita „ Le Grand Bazar”, w której znalazły się materiały o charakterze pedofilskim. Bettina Röhl w wielu artykułach demaskowała niedorzeczności głoszone przez ikonę europejskiego feminizmu – Alice Schwarzer. Jest znana z licznych publikacji na łamach niemieckiej prasy, jej felietony ukazały się m.in. w tygodniku „Spiegel”, w dziennikach: „Die Welt”, „Bild am Sonntag”, „Zeit”, w prestiżowym magazynie „Cicero”. Do 2010 r. regularnie pisała bloga „Mainstream Report” dla witryny dziennika „Welt” online. Na stronie internetowej dziennika ukazało się łącznie 200 wpisów jej autorstwa na tematy polityczne, kulturalne i społeczne. Współpracowała również z niemiecką telewizją, m.in. ze stacją NDR i z programem Spiegel TV.

W 2006 r. Bettina Röhl w książce „So macht Kommunismus Spaß” opisała historię zachodnioniemieckiej lewicy. Podejmuje w niej również temat swoich rodziców: autorki Ulrike Meinhof i Klausa Rainera Röhla, którzy w latach 50. i 60. odegrali pewną role w tworzeniu się ruchu lewicowego w Republice Federalnej. W 2008 r. książka ukazała się w Polsce pt. „Zabawa w komunizm”. Od momentu wydania polskiego Bettina Röhl wielokrotnie gościła nad Wisłą z odczytami, brała również udział w spotkaniach z czytelnikami. Jej artykuły często pojawiały się w polskiej prasie. Udzieliła wielu wywiadów polskim mediom. W 2004 r. dla magazynu „Cicero” przeprowadziła wywiad z burmistrzem Gdańska, Pawłem Adamowiczem. Od 1985 r. autorka mieszka i pracuje w swoim rodzinnym mieście Hamburgu.

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka