Na kilkanaście dni przed wyborami nie sposób rozstrzygnąć, kto będzie zwycięzcą ani jaką przewagą wygra. Zagadką jest nie tylko to, kto będzie premierem, lecz także jaka ewentualna koalicja będzie Polską rządzić. Pewne jest tylko jedno – Donald Tusk jest w tarapatach.
Gry sondażami
Pamiętać trzeba o tym, co niedawno powiedział w Rzeczpospolitej prof. Wawrzyniec Konarski – wyborcze sondaże są narzędziem kształtowania postaw wyborczych i jako takie powinny w ogóle w kampanii być zabronione. Taką funkcję pełniły przed ostatnimi wyborami samorządowymi. Wówczas, jak w publikowanych np. na łamach tej samej „Rzeczpospolitej” sondażach GfK Polonia, PO miała 50-proc. poparcie, o blisko 20 proc. większe, niż faktycznie uzyskała w wyborach. Teraz podobne, „kreatywne” sondaże pokazują się z nie mniejszą częstotliwością, choć może skala przeszacowania nie jest już tak ostentacyjna, choć ocenić to będzie można dopiero po ogłoszeniu wyniku wyborów. Takie sufitowe badania to nic innego jak przekaz do wyborców: głosujcie na zwycięzcę, nikt inny się nie liczy. Ale jest i druga strona tej gry – sondaże głoszące przygniatające zwycięstwo PO to także swoista pułapka dla Tuska. Zwycięstwo w 2007 r. zawdzięczał on zmobilizowaniu wyborców, którzy zazwyczaj do wyborów nie chodzili, nastraszonych „reżimem PiS-u” przez sztab i propagandystów Platformy. Sondaże wieszczące zwycięstwo Platformy demobilizują jednak ten sam elektorat. Szybko pojawiło się kilka innych badań wskazujących, że jednak PiS dogania PO, ale efekt mobilizacyjny, na razie, jest marny. Wyborcy przestali bać się PiS-u.
Strachy na Lachy
Najcelniej przyznał to Kazik Staszewski w wywiadzie dla „Trybuny Opolskiej”, gdy przyznał, że dał się nabrać na antypisowską retorykę partii Tuska. Wywiad natychmiast stał się głośny – co jak co, ale głosy celebrytów były jednym z najważniejszych lojalnościowych punktów propagandy Platformy. Kazik Staszewski z prostotą dający do zrozumienia, że przekaz Donalda Tuska to ściema, był ciosem. Natychmiast uruchomiono więc przekaz przykrywający Kazika – Muniek Staszczyk oświadczył wprawdzie, że on już się nie boi PiS-u, ale na Platformę będzie głosował nadal, żeby dokończyła swoje rządy. Nie rozwiązuje to jednak problemu – antypisowski strach udaje się wzniecać na nowo co najwyżej u stażystek w TVN. Przerażenie i histeria w redakcji „Gazety Wyborczej” owocujące tekstami o domniemanych hakach na Jarosława Wałesę czy przekonywaniem, że prezydent nie ma obowiązku dla dobra kraju powierzać zwycięskiej partii misji tworzenia rządu, bardziej śmieszy niż przestrasza. „Wyborczą” nie warto sobie jednak zawracać głowy – życie jest gdzie indziej.
A toczy się ono, jak widać z ekranów telewizorów transmitujących gospodarskie wizyty premiera, przede wszystkim na prowincji. Donald Tusk musiał ruszyć w Polskę, bo unikanie bezpośredniego kontaktu z Polakami po tym, jak wygwizdano go na stadionie i gdy nie umiał sobie poradzić w rozmowie z plantatorem papryki poszkodowanym przez wichurę, było aż nadto widoczne. Obawę przed gwizdami czy zruganiem przez rodaków premier musiał więc przełamać, trwało to ładnych kilka tygodni i chyba nie przyszło łatwo. Kto zna Donalda Tuska, ten wie, że wprawdzie on sam lubi upokarzać ludzi, ale traci rezon w sytuacjach, które odbiera jako upokarzające. Zabawne było obserwować takie sceny podczas wizyty Tuska w szkole w Piastowie. Premier wiercił się nerwowo, zerkając co jakiś czas dyskretnie w górę na transparent, jaki zawisł mu nad głową z napisem „Dość kłamstw”, a który udało się przemycić na spotkanie przeciwnikom rządu. Ponieważ niemal każde spotkanie, mimo ścisłej ochrony, wcześniejszych uzgodnień organizacyjnych z platformerskimi władzami samorządowymi i przywożenia działaczy Platformy na miejsce spotkań, owocowało informacjami o kolejnych protestach i krytyce, z jakimi spotykał się lider Platformy, jego sztab musiał zmienić charakter wyjazdów. Trasa Tuskobusa, mimo że zaplanowana wyłącznie przez tereny, gdzie Platforma tradycyjnie wygrywa, zamieniła się w trasę skarg, narzekań i rozpaczy, które dotąd, pod rządami Platformy, w mainstreamowych mediach nie miały prawa się pojawić.
Chcąc nie chcąc Tusk musi sprostać zupełnie nowemu obrazowi, temu wizerunkowi Polski B, z którą nie miał dotąd chyba najmniejszego kontaktu. Takie zderzenie jest zupełnie nowym doświadczeniem dla premiera. Widać to po jego bezradności w kontaktach z ludźmi, których spotyka. Szef rządu umie co najwyżej ocierać łzy zrozpaczonej kobiecie. Po czterech latach rządów Platformy, które miały być po to, „by żyło się lepiej, wszystkim”, to wstrząsające zdjęcia kampanii. Być może Donald Tusk, pakując się w podobne sytuacje, zdaje sobie sprawę z wrażenia, jakie mogą wywoływać te ujęcia, i dlatego tak chętnie wchodzi w zwarcie z kibicami. Skandujący, groźnie wyglądający mężczyźni w zderzeniu z szefem rządu, który próbuje nawiązać z nimi dialog – tak, to zestawienie może być zdecydowanie korzystniejsze. Niemniej mit o bijącym rekordy popularności premierze runął. Zwłaszcza że kolejne dni kampanii pokazują, że nie da się uciec od ludzkiej rozpaczy.
Najbardziej dramatyczny moment kampanii to samospalenie przed kancelarią premiera. Bez względu na marketingowe sztuczki propagandystów próbujących odwrócić znaczenie tej tragedii, trudno o bardziej dramatyczne postawienie pytania: premierze, jak żyć?
Gra o wszystko
Trudno jednak nie zauważyć, że z problemów w kampanii PO nie wszyscy w Platformie są niezadowoleni. Nie wszyscy też widoczni są w jej kampanii, a im bliżej wyborów, tym bardziej lider Platformy wydaje się w swoich bojach osamotniony. Wynik wyborczy Platformy zadecyduje o przyszłości partii. Jeśli Tusk, angażując w tegoroczną kampanię cały swój autorytet, nie uzyska dobrego wyniku, pytanie o jego przywództwo z cichego i wypowiadanego po kątach stanie publicznie. Ujawniona depesza WilkeLeaks z diagnozą Jarosława Gowina prognozującego w 2007 r., że w razie klęski wyborczej Tusk straci przywództwo, oddaje ducha tej partii i nastroje przedwyborcze. Od tamtego czasu PO straciła wprawdzie kilku polityków, którzy mogliby pomóc w usuwaniu Tuska, niemniej i teraz jest przynajmniej parę osób szykujących się na jego miejsce. Świadomość tego stanu rzeczy wzmacniają pojawiające się publicznie informacje o tym, że istnieje scenariusz, iż w razie słabszego wyniku wyborczego Platformy niż zakładany premierem mógłby zostać zamiast Tuska Grzegorz Schetyna. Nie wydaje się to teraz bardzo prawdopodobne, ale sporo mówi o spekulacjach i strachach, jakie panują w Platformie i na dworze Tuska. Lider Platformy w tych wyborach znów gra o wszystko – o swoje przywództwo w partii, o władzę i o… uniknięcie odpowiedzialności za to, czego dokonał przez cztery lata. Zarówno bowiem rola premiera w aferze hazardowej, jak i postępowanie w kwestii katastrofy smoleńskiej wciąż przecież czekają na wyjaśnienie.
Joanna Lichocka
Komentarze
Pokaż komentarze (2)