Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
904
BLOG

Miłość ’44 - jak niemiecka gadzinówka

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 4

Wiele lat temu „Gazeta Wyborcza” rozpoczęła „festiwal” ataków na Armię Krajową, przypisując jej niegodne, antysemickie działania. A całkiem niedawno mieliśmy powtórkę tych samych tez w niemieckim serialu. „Obłęd ’44” już samym tytułem wpisuje się w proces niszczenia legendy Powstania.
 
„Warszawa, dawna stolica Polski, miasto o 1 300 000 mieszkańców przestało istnieć. Dymiące zgliszcza i bezmiar ludzkiej nędzy są widomymi oskarżycielami niepoczytalnego, potwornego szaleństwa tych, którzy, nie licząc się z rzeczywistością, doprowadzili do tak tragicznego finału. Żadne łzy i narzekania, największa rozpacz, nie odbudują tego, co zostało zniszczone, i nie wskrzeszą tych, którzy zginęli. Życie toczy się dalej i wymaga od tych, którzy pozostali, zdecydowanej postawy.

Co mamy dalej czynić? Jaką drogą iść? Jaką naukę wyciągnąć z sierpniowej tragedii wśród płonących ulic Warszawy? ”.

Tak zaczynał się artykuł wydrukowany na pierwszej stronie niemieckiej gadzinówki „Nowego Kuriera Warszawskiego” z piątku 22 września 1944 r. Powstanie już dogorywało, za kilka dni miała nastąpić kapitulacja – koniec zrywu, jakiego nie widział do tej pory świat. Zrywu, który czasem trwania, dysproporcją sił, a także krwawą ofiarą, zgliszczami i setkami tysięcy zabitych stał się bezprecedensowym czynem insurekcyjnym w dziejach świata. Zaplanowany na dni kilka, ciągnął się ponad dwa miesiące. Z jednej strony ścierały się w nim słabo uzbrojone lub czasem prawie w ogóle nieuzbrojone siły Armii Krajowej, z drugiej – ciągle potężna Trzecia Rzesza, która rzuciła oddziały na waleczne miasto nie z rozmysłu strategicznego, lecz z furii i wściekłości Hitlera. Propaganda niemiecka usiłowała tę rzeczywistość wykrzywić, zmienić znaczenia, nadać inny moralny sens wydarzeniom. Zdjąć winę z niemieckich katów i włożyć ją na barki „nieodpowiedzialnych” i „szalonych” dowódców polskiego podziemia. Prosty chwyt, podobny do tego, którego używają iluzjoniści, pokazując widowni kolorową papugę, aby odwrócić uwagę widzów od zamiany znajdującej się w cylindrze myszki na bukiecik róż.

Zakumplować się ze Szwabami

To, co spotkało ludność cywilną Woli, Ochoty i Starego Miasta, miało w ostatecznym rozrachunku obciążyć nie tych, którzy wyprowadzali ludzi na dziedzińce kamienic i fabryk, by tam mordować, nie tych, którzy oblewali benzyną łóżka szpitalne, nie tych, którzy gwałcili, strzelali z dział najcięższego kalibru i zasypywali gruzami dzieci w piwnicach, ale tych, którzy odważyli się pokazać, że są Wolni. Wolni w swoim mieście. W swoim kraju. Na swoich ulicach. I że wolności nie da się zadławić, nie da się stłumić, zabić, zaszlachtować, spalić.

Propaganda chciała, by ludzie zapomnieli o sprawcach, a winą obarczyli ofiary.

Dzisiaj, tuż przed rocznicą Powstania, ukazała się książka Piotra Zychowicza pod mocnym tytułem „Obłęd ’44. Czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując Powstanie Warszawskie”. Właściwie cytowany fragment artykułu z „Nowego Kuriera Warszawskiego” mógłby się swobodnie w niej znaleźć jako – powiedzmy – rodzaj wstępu. Gdyż główna konstrukcja logiczna rozważań Zychowicza pokrywa się w dużej mierze z dalszą częścią artykułu z roku 1944, przede wszystkim jeśli chodzi o tezy związane z wyborem sposobu działania Armii Krajowej w trakcie wojny.

„Na Kremlu zacierają dziś z radości ręce, że polskie »faszystowsko-nacjonalistyczne psy« leżą pod zgliszczami Warszawy. A judeo-komunistyczny sowiet w Lublinie w gorączkowym tempie sowietyzuje ziemie polskie” – to kolejny cytat z „Kuriera”.

Zychowicz, mając perspektywę niespełna siedemdziesięcioletniego dystansu do wydarzeń, postanawia ostro rozprawić się z „hurrapatriotycznymi” mitami dotyczącymi Powstania i postawy AK-owców w czasie wojny. Żołnierze Armii Krajowej byli według autora „kolaborantami” – współpracowali świadomie ze Związkiem Sowieckim (przykładem „Wachlarz”, akcje dywersyjne i sabotażowe wymierzone w Wehrmacht). Tymczasem powinni mieć świadomość zagrożeń płynących z obu stron, a nawet Związku Sowieckiego obawiać się bardziej. Z dwojga złego lepiej było popierać Niemców, gdyż w wypadku ich wygranej z Moskwą nasza przyszłość pozbawiona byłaby wiszących nad krajem młota z sierpem. W tym sensie można odczytać z kart „Obłędu ’44” kontynuację myśli zawartej w jego poprzedniej książce, w której historyk usiłował dowieść, że w 1939 r. lepiej nam było zakumplować się ze Szwabami, niż drzeć koty o jakiś nic nieznaczący korytarz, autostradę czy Gdańsk, który „i tak nie był polski”.

Po klęsce Niemców pod Stalingradem w ogóle powinniśmy – według Zychowicza – zaniechać jakichkolwiek agresywnych ruchów przeciwko hitlerowcom. „Żadnej akcji sabotażowej, żadnej dywersji, żadnych ataków wymierzonych w siły niemieckie w Polsce. Każdy wykolejony pociąg, każdy uszkodzony czołg, samolot i samochód Wehrmachtu osłabiały bowiem siły niemieckie na froncie wschodnim”. Dla jasności – to nie cytat z polskojęzycznej prasy wydawanej przez Niemców w Warszawie 1944 r., ale z polskiej książki roku 2013. I kolejny: „Polacy powinni się byli zacząć… modlić. Modlić o to, żeby Niemcom wystarczyło siły na utrzymanie jak najdłużej bolszewików z dala od ich ojczyzny”. Ten ostatni fragment pokrywa się niemalże co do litery z sugestiami „Kuriera”: „I modlić się w cichości serca, aby nigdy krwawa stopa bolszewicka nie stanęła na naszej ziemi!”. Właściwie można by te cytaty wymienić miejscami. Pasują jak ulał!

Polska w roli pigmeja

Ataki Zychowicza na sposób prowadzenia polityki przez Polskie Państwo Podziemne, dowódców (z nielicznymi wyjątkami – gen. Sosnkowski), premierów, oficerów AK idą jeden za drugim, układając się w zjadliwy paszkwil. Dotykający nawet rzezi wołyńskiej i pytań o zaangażowanie (lub raczej jego brak) polskiej armii podziemnej na rzecz obrony Polaków na Wołyniu. I tam więc była AK w pewnej mierze „współwinna”? Temu ma służyć ów wielokropek wstawiony na koniec rozdziału, który autor zostawia, by czytelnik sam sobie dopisał wniosek?

Tytułowy obłęd dotyczy nie tylko Powstania, co sugeruje data, lecz także całej działalności politycznej Polskiego Państwa Podziemnego.

Czy można odmówić historykowi krytycznego spojrzenia na przeszłość? Czy można w imię patriotycznych idei zakazać pisania Prawdy o wydarzeniach przeszłych? Ależ skąd. Nikt przy zdrowych zmysłach – i ja także – takiego wniosku nie postawi. Historia jest nauką. Jako taka podlega pewnym prawidłom badawczym. Wymaga także stawiania trudnych pytań.

W wypadku książki Zychowicza mamy jednak do czynienia nie z pracą naukową, lecz z rodzajem publicystyki historycznej, w dodatku niezwykle jednostronnej. A przez to wypaczającej obraz. Można zrozumieć pragnienie odbrązawiania. Problem jest wtedy, gdy zamiast odbrązawiać, obrzuca się błotem. Tym gorzej, gdy odbywa się to w trakcie współczesnej walki dziejącej się w świecie wartości.

Wiele lat temu „Gazeta Wyborcza” rozpoczęła „festiwal” ataków na Armię Krajową, przypisując jej niegodne, antysemickie działania. A całkiem niedawno mieliśmy powtórkę tych samych tez w niemieckim serialu. „Obłęd ’44” już samym tytułem wpisuje się w proces niszczenia legendy Powstania.

Największym problemem autora jest wiara – granicząca z pewnością – że inne rozwiązania przyniosłyby lepsze rezultaty historyczne. Marzenia o polskim taktycznym pakcie z Hitlerem są postawione na kruchym lodzie własnych domniemań.

Jaką drogę proponowałby Polsce Zychowicz, gdyby sam podejmował decyzje? Otóż rozważa on kilka wariantów. Pierwszy i najgorszy według niego: „podjąć kolaborację z bolszewikami”. Czyli to, co zrobiono – przymierze z aliantami i bardzo bolesny, lecz konieczny układ ze Stalinem, z liczeniem na silniejsze wsparcie Zachodu w ostatecznym rozrachunku (co się okazało mirażem – to prawda).

Można było wybrać możliwość drugą „nieco lepszą”: „strzelać do bolszewików. W ten przynajmniej sposób Armia Krajowa rzeczywiście zademonstrowałaby przed całym światem niezgodę na wcielenie Ziem Wschodnich do Związku Sowieckiego i sowietyzację reszty Polski. Efekt byłby jednak podobny: hekatomba i rozbicie podziemia. Z potęgą, jaką była Armia Czerwona, AK nie miałaby szans”.

I wreszcie opcja, za którą opowiada się autor „Obłędu”: „nie robić nic”.

Innymi słowy – trzeba było nam wybrać wariant czeski. Siedzieć cicho, udawać, że nic się nie dzieje, a przed aliantami popisać się, wysyłając – jak nasi południowi sąsiedzi – zdolnych lotników do Wielkiej Brytanii, i to by wystarczyło. W ten sposób Warszawa by ocalała, wzorem czeskiej Pragi. Tego typu pomysły budzą sprzeciw. Nierobienie „niczego” było właśnie najgorszą z możliwych opcji. Cichy współudział Polski w zwycięstwach Niemców dałby absolutnie wolną rękę Stalinowi w zrobieniu z nas kolejnej republiki. Zychowicz polemizuje z tym poglądem, mówiąc, że nie ma żadnych dowodów, iż mogło się tak stać. A przecież mamy dowody na to, że… tak się nie stało. Właśnie dlatego, że Polska w sposób aktywny istniała na arenie polityki międzynarodowej w czasie wojny. Spychana przez wszystkich do roli „pigmeja”, walczyła o swoje. Gdybyśmy zamilkli jak mysz pod miotłą, być może po wojnie by nas w ogóle nie było…

Jak wypaczyć Wańkowicza

Otwieram inny numer „Nowego Kuriera Warszawskiego”. Tym razem to gazeta z 28 października. Na pierwszej stronie reportaż – zdjęcia z kapitulacji Powstańców. Na drugiej duży artykuł, pod znamiennym tytułem „Dwie kapitulacje 1939–1944”. A tutaj jakże ciekawe porównanie wyboru drogi – Polski i Czechosłowacji. „Jedna Czechosłowacja zorientowała się na czas w istotnym charakterze projektowanej przez Zachód imprezy. Z chwilą, gdy zagraniczni mężowie stanu jeszcze nie zdolni do działań bezwstydnie upatrzyli sobie w niej ognisko wojny, naród czeski zręcznie uchylił się od przeznaczonej mu roli kozła ofiarnego, wiedząc, że strat, jakie z tego tytułu wynikną, żadne późniejsze zwycięstwo nawet w części powetować nie zdoła. W Polsce, gdzie objawy zdrowego rozsądku zawsze utożsamiane były z pojęciem zdrady narodowej, patriotyczny krok dr Háchy spotkał się naturalnie z pogardą i oburzeniem samobójczo usposobionych gerojów […]. Od początku głosząc kult klęski z honorem, chorobliwie rozmiłowani w bohaterskim patosie niepowodzeń własnych, gotowi byliśmy narzucić wszystkim ów styl katastrofalny, podświadomie wierząc, że dumę i godność Polaków okupić może jedynie heroizm przegranej”.

Szkoda, że fragmentów z propagandy niemieckiej nie użył autor „Obłędu ’44”. W końcu i one składają się na obraz Powstania. A mogłyby ubarwić książkę, w której fragmenty cytatów z obu sławnych Mackiewiczów (Józefa i Stanisława) czy z prac historyków, którzy przyjęli krytyczny wobec Powstania stosunek (jak prof. Ciechanowski), stanowią istotne wzmocnienie argumentowania Piotra Zychowicza. W końcu tak umiejętnie zacytował on Wańkowicza, że wyszło na to, iż twórca „Ziela na kraterze” był zajadłym krytykiem polskiego udziału w bitwie o Monte Cassino (bo nie o polskie bohaterstwo chodzi, lecz o to, że to była istna, niepotrzebna rzeź polskich żołnierzy).

Czemu nie sięgnął do innych wypowiedzi? Nawet do samego Stalina, który pisał w depeszy do Churchilla 22 sierpnia 1944 r: „Wcześniej czy później prawda o garstce przestępców, którzy wszczęli awanturę warszawską w celu uchwycenia władzy, stanie się wszystkim znana. Ludzie ci wykorzystali ufność warszawian, rzuciwszy niemal bezbronnych ludzi przeciwko niemieckim armatom, czołgom i lotnictwu”.

Duma i godność

Oficjalna propaganda hitlerowska nazywała powstańców bandytami. Tymczasem często zwykli żołnierze niemieccy dostrzegali głęboki, duchowy sens bohaterskiej walki. Tak po kapitulacji powstania pisał w liście porucznik Wehrmachtu: „Powstańcy zasłużyli na to, że traktowano ich jak żołnierzy. Cóż mogli Polacy poradzić na to, że utracili państwowość, że nie mieli sił zbrojnych. Ja także nie chciałbym żyć pod niemiecką administracją. Generała »Bora« wywieziono w kolumnie samochodów osobowych, jakiś pułkownik zgłosił gotowość swoich oddziałów do kapitulacji. Potem maszerowali równym krokiem, czwórkami, mijając zamazane, przepełnione bólem twarze kobiet, ubrani we wszystkie możliwe części mundurów Wehrmachtu i organizacji partyjnych, z bronią gotową do złożenia. Bez rozpaczy, nieugięci w narodowej dumie. Wzorowo!”.

A to słowa powstańca Andrzeja Janickiego: „Nie tylko wojsko powstańcze, ale i ludność cywilna wychodziła z Warszawy zdyscyplinowana, z poczuciem osobistej godności i dumy narodowej. Z bronią czy bez, na jakimkolwiek odcinku działania, cała Warszawa stanowiła jedną Armię Powstańczą!

Zostawialiśmy za sobą nie tylko ruiny ukochanego miasta, ale i dwieście tysięcy grobów. Tragiczna ofiara, ale przecież »nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś daje życie swoje za braci swoich«. Wierzę, że tym poległym Bóg powiedział: »Dobrze zasłużyliście się, wejdźcie do chwały i radości mego Królestwa! «… Nas zaś czekało dalsze, nieraz bardzo trudne życie…”.

Nie ma lepszych słów na skwitowanie chłodnych kalkulacji dotyczących Powstania. Bo w tych kalkulacjach Miłość bierze się za Obłęd. A siła Miłości nie jest wymierna. Miłość trwa. Zostawia głębokie ślady w duszach. Przechodzi z pokolenia na pokolenia. Ojciec zostawia ją w spadku synowi. Miłość. Ona zwycięża. Jeśli coś się stało, 1 sierpnia roku 1944 w Warszawie, o godzinie „W”, to… nie był to Obłęd ’44. Była to Miłość ’44!

Tomasz Łysiak

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka